To nie koniec dużych nazwisk. Na Wyspach pojadą również tacy zawodnicy jak Jason Doyle, Jack Holder, Daniel Bewley czy Jaimon Lidsey. Do lat świetności daleko, ale przynajmniej teraz rozgrywki będą jakoś wyglądały. - Żal mi, że żużel w naszym kraju może całkowicie upaść. W Anglii i w Szwecji zawodnicy ścigają się za dużo mniejsze pieniądze. Parę lat wstecz kilku polskich i zagranicznych żużlowców mówiło, że oni w Anglii nie będą jeździć za napiwki. Takie jest porównanie płatności. Niedawno czytałem, że kontrakt jednego zawodnika w Polsce wynosi tyle, co budżet szwedzkiego klubu - mówi Krzystyniak. Czy ten balonik kiedyś pęknie? Skoro kilka lat temu w Polsce zarabiano więcej niż w pozostałych ligach, to co można powiedzieć o tym teraz? Stawki za podpis i punkty wzrosły do niebotycznych sum. - Jak wybuchła pandemia, kluby na początku renegocjowały kontrakty z zawodnikami. Był to 2020 rok. Żużel miał wreszcie wrócić na normalne tory, czyli do normalnych stawek. Po tym jednorazowym epizodzie widzimy, że kwoty są jeszcze wyższe. W tym roku doszło do rekordowego transferu Bartka Zmarzlika. Jego na pewno nigdy nie będę potępiał. Chłopak ma swoje pięć minut, jemu się należy. Jak ktoś w danej dyscyplinie robi wynik i ogląda go cały świat, to takie pieniądze się należą - komentuje nasz rozmówca. - Uważam, że inni zawodnicy otrzymują nieadekwatne wynagrodzenie do osiąganych wyników. Najczęściej płaci się za nazwisko, a nie za klasę. Wystarczy dobrze się nazywać, w przeszłości zrobić wynik i pokłosie tego wyniku ciągnie się tego zawodnika do końca kariery. Przecież wiemy, za jakie pieniądze żużlowe gwiazdy podpisują swoje kontrakty. Już kilka lat temu miał być kres windowania cen. Kluby miały mieć problem z pozyskaniem pieniędzy, były różne formy zdobywania tej kasy. Aby klub mógł istnieć, dochodziło wręcz do szantaży. Władze miasta słyszały, że jeżeli ośrodek nie otrzyma danej kwoty, to dojdzie do likwidacji sekcji żużlowej - dodaje. Jan Krzystyniak opowiada, jak było kiedyś Krzystyniak w trakcie swojej żużlowej kariery nie odłożył wielkich pieniędzy. Po sezonie 1998 powiedział "pas", bo nie miał nawet kasy na zakup opony. To był początek zawodostwa w Polsce, krajowych zawodników traktowano gorzej. Nieco lepiej było kilka lat później, kiedy 64-latek pracował już jako trener. - Wiem, jaki był budżet klubu, w którym pracowałem. Jeśli wynosił 2,5 - 3 mln złotych, to stawki dla zawodnicy musiały być proporcjonalnie dużo mniejsze. To były początki XXI wieku. Teraz, jeśli klub nie ma kilkunastu milionów, to nie ma co myśleć o tytule mistrza Polski - kontynuuje. Nasz rozmówca wypowiedział się również na temat zarobków zawodników o niewielkich umiejętnościach. - Teraz wystarczy umieć siedzieć na motocyklu żużlowym w parku maszyn i już zarabia się setki tysięcy. Poziom polskiego i światowego żużla nie można w żaden sposób porównać do tego, co było 15 czy 30 lat temu. To nienormalne, że ogromne pieniądze zarabia ktoś, kto potrafi przejechać tylko cztery okrążenia. Ja zawsze mówiłem, że za dobrze wykonaną pracę powinna być godziwa zapłata. Teraz wystarczy podpisać kontrakt i w umowie jest zapis o przelaniu kilkuset tysięcy czy nawet milionów - podsumowuje Krzystyniak. Zobacz również: Poszedł w ślady mentora. Czegoś takiego jeszcze nie przeżył Diamenty pchają się do nich drzwiami i oknami. Wspiera ich potentatByły prezes nie ma złudzeń. To oni psują widowiska