Finały jednodniowe charakteryzują się tym, że niosą za sobą spory pierwiastek przypadkowości. Wielokrotnie wygrywają lub na podium stają ci, po których absolutnie nikt by się tego nie spodziewał. Historia żużla zna takie sytuacje, bo oprócz Havelocka znamy choćby przykłady z polskiego podwórka: Artur Bogińczuk wygrywający finał MIMP, Adam Skórnicki finał IMP czy też Patryk Malitowski zwyciężający w gwiazdorsko obsadzonym memoriale Łukasza Romanka. Należy od razu powiedzieć, że Havelock w 1992 już coś w żużlu znaczył. Nie był to ten typ, który absolutnie nie widniał w gronie faworytów, a zdobył złoto, tak jak na przykład norweski skoczek narciarski Lars Bystoel, sensacyjny mistrz olimpijski z Turynu, który przed swoim wielkim sukcesem słynął głównie z pijackich wybryków. Gdy jego koledzy przygotowywali się do najważniejszych występów w sezonie, jego wyławiano pijanego z zatoki. Co się stało później? Bystoel zdobył złoto, koledzy mogli o tym pomarzyć. Choć Norweg regularnie punktował w Pucharze Świata, jego złoto było sensacją. Gary Havelock lubił zapalić, ale niekoniecznie papierosy Niewiele brakowało, a brytyjski żużlowiec w ogóle nie miałby możliwości walki o największy sukces w życiu. W 1989 roku zawieszono go, gdy w jego organizmie wykryto marihuanę. Groziło mu całkowite wykluczenie z żużla. Miał szczęście, bo ostatecznie na światowych torach zabrakło go tylko przez rok. - Paliłem ją tylko po to, żeby się wyluzować, a nie poprawić swoje wyniki na torze. Wiele osób z ulicy na wieść o tym rzuciłoby: "Hej, przecież to tylko zioło", ale wiem, że w sporcie na najwyższym poziomie takie akcje są niedopuszczalne - te słowa pomogły mu w uzyskaniu względnie łagodnej kary, jaką było roczne zawieszenie. Wszyscy od niego czegoś oczekiwali Już jako nastolatek przykuwał dużą uwagę brytyjskiego środowiska żużlowego i wiele osób wiązało z nim jakieś nadzieje na przyszłość. Havelock nie za bardzo sobie z tym radził. Trudno się temu dziwić, przecież był jeszcze nastolatkiem. Gdy go zawieszono, poglądy na jego temat radykalnie się zmieniły. Spora część brytyjskich działaczy nie chciała go już w żużlu. Sam zawodnik wspominał te czasy w programie "This is speedway" Łukasza Benza. - Gdy miałem 16-19 lat, byłem wielką nadzieją wszystkich, takim jakby „błękitnookim pięknym chłopcem”, którego wszyscy kochali. Potem jednak przyszło zawieszenie i zaczęli mnie nienawidzić. Zwłaszcza ludzie, którzy zarządzali dyscypliną w Wielkiej Brytanii. Po prostu chcieli się mnie pozbyć z żużla. Użyłem tego jako paliwa, dla mojego wewnętrznego ognia. To mi bez wątpienia pomogło - opowiadał. Sukcesu już nie powtórzył Gdy w 1992 rou Havelock sięgał po złoto w mistrzostwach świata, wróżono mu dużą karierę, choć samo zdobycie tytułu dla wielu było szokiem. Po 24-letnim wówczas żużlowcu było jednak widać cechy prawdziwego mistrza, czyli upór, determinację i dążenie do sukcesu ponad wszystko. Część zawodników przecież po zawieszeniu i takiej fali krytyki już darowałaby sobie dalszą karierę. Havelocka jednak to nie złamało. Fakty są jednak takie, że rok w którym zdobył wspomniane złoto był jego zdecydowanie najlepszym w życiu. Nadal oczywiście utrzymywał się w szerokiej czołówce światowej i ścisłej czołówce żużlowców brytyjskich. Na kolejne złoto był jednak bez szans, zwłaszcza w erze Grand Prix. Gary wspominał jednak wielokrotnie, że w 1992 roku był tak mocny, że nawet w cyklu zdobyłby złoto. Jego słowa brzmiały dość buńczucznie i wielu się z nimi nie zgadzało. Mówiono o nim: "przypadkowy mistrz świata". Kontuzja Havelocka odebrała mu przyjemność z jazdy Im Brytyjczyk był starszy, tym bardziej popadł w pewną szarzyznę. Startował już głównie u siebie w Wielkiej Brytanii. Ceniony dawniej w lidze polskiej żużlowiec (jeździł między innymi w Stali Gorzów, Polonii Piła czy Włókniarzu Częstochowa) później mógł już znaleźć angaż tylko w niższych ligach. Lądował nawet w takich ośrodkach jak Speedway Miszkolc. Jego ostatnim polskim klubem było Wybrzeże Gdańsk w 2007 roku. Mimo tego Havelockowi nadal chciało się ścigać. Choć oczywiście jego poziom sportowy spadał niemal w oczach, to w lidze brytyjskiej wciąż potrafił pokazać kawał dobrego żużla. Podczas pierwszego meczu sezonu 2012, 43-letni już wówczas Gary Havelock zaliczył fatalny upadek, który skończył się dla niego poważną kontuzją. Miał niedowład ramienia. Chcąc nie chcąc, kariery kontynuować nie był w stanie. Sam później zresztą mówił, że taka jazda nie sprawiałaby mu nawet przyjemności. Był menedżerem zespołu Coventry Bees. Działacze tego klubu zatrudnili go, bo jednak na wyspach miał bardzo duże nazwisko i taka osoba w roli prowadzącego zespół zdecydowanie brzmi dobrze. To jednak chyba nie do końca było to, co Havelockowi odpowiadało. Obecnie nie jest już tak blisko speedwaya, ale czasami można spotkać go na zawodach, głównie w ojczyźnie. Tak czy inaczej, w historii żużla zapisał się na zawsze.