- Bardzo nam przykro. Dziękujemy kibicom, że za nami przyjechali, bo była pełna klatka. Słyszeliśmy doping. Chcieliśmy za tym dopingiem pójść, ale nie poradziliśmy sobie. Byliśmy zaskoczeni tym, jak trudno dopasować się do zielonogórskiego toru. Do końca zawodów tych ustawień nie znaleźliśmy. Wiedzieliśmy jaka jest ranga tych zawodów. Wiemy też, że do końca sezonu musimy wszystko wygrać. Niestety nie poradziliśmy sobie. Robiliśmy wszystko. Mieliśmy podobne założenia, jak na mecz u siebie, który ostatnio wygraliśmy. Wierzyłem, że jesteśmy w stanie wiele zdziałać, pomimo tego, że byliśmy na terenie bliskiego rywala. Myśleliśmy, że pociągniemy wynik, ale już pierwsza seria pokazała, że poprzeczka jest wysoko zawieszona - mówił Janusz Kołodziej wyraźnie podłamany po meczu z Falubazem. - Sam jestem w szoku. Start wydawał się, że trzyma, a nie trzymał. Trasa była bardzo twarda. Nie mogliśmy się jakoś ustawić. Wszystko działało inaczej, niż dotychczas. Mamy dwa tygodnie do następnego spotkania. Od poniedziałku będziemy dużo działać. Wiemy, że od razu będzie nam trudno, bo będą telefony, rozmowy, krzyki. Każdemu zależy na wyniku, nie mówiąc już o wynikach. Mamy też pecha w tym roku - dodał Kołodziej odpowiadając na pytania Michała Koniecznego z portalu elka.pl. Żużel. Kołodziej wciąż wierzy w utrzymanie Mateusz Wróblewski, Interia: Z ręką na sercu, wierzycie jeszcze w utrzymanie w PGE Ekstralidze? Janusz Kołodziej, Fogo Unia Leszno: - Wiem, że jest beznadziejnie, ale wciąż ja osobiście wierzę. Musimy usiąść i to wszystko przeanalizować. Jak wygląda pana sytuacja zdrowotna oraz jakie ma pan plany na najbliższe tygodnie? Kolejny mecz ligowy dopiero za dwa tygodnie. Odpuści pan treningi na rzecz rehabilitacji? - Nie, to wszystko idzie teraz w parze. Muszę zrobić kilka wyjazdów na tor. W meczu z Falubazem odpuściłem ostatni. Zawody przegraliśmy i nie chciałem ryzykować, po co moja jazda? Wiem, że się walczy do końca, ale wolę się rehabilitować i dochodzić ze zdrowiem jeszcze bardziej. Prawda jest taka, że będę w stu procentach gotowy dopiero na następny sezon. Ta kontuzja jest na tyle poważna. Do niedawna rękę miałem na wysokości klatki piersiowej. Mam wszystko poprzykręcane. Trudno mi w ogóle podnieść rękę. Żużel. Janusz Kołodziej mówi wprost. "Wymiotować mi się chce" Start wymagał zatem poświęcenia. - Patrząc na moje zdrowie nie musiałem jechać nawet w meczu z Falubazem. Moje punkty nie były najgorsze, ale zabrakło całości. Mamy pecha jednak związanego z kontuzjami. Dodatkowo Bartek Smektała zaliczył poważny upadek podczas IMP, a rano przed meczem z Falubazem byliśmy razem na rehabilitacji. Staraliśmy się. Sam nie wiedziałem, czy podniosę rękę, bo ona mnie codziennie boli i inaczej się zachowuje. Dla mnie to chory rok. Ciągle jedno i to samo. Codziennie rehabilitacja. Chce się już tym wymiotować. Nie poddajemy się. Bartek po takim upadku też pewnie mógłby nie wystartować. Starał się robić, co mógł. Żużel. Kołodziej deklaruje. Chce pozostać w Unii nawet w 1. lidze. Myślał pan o swojej przyszłości zawodniczej? Po potencjalnym spadku Unii z ligi pozostanie pan w Lesznie czy wybierze pan starty w PGE Ekstralidze? - Wielu ludzi dużo myśli. Wewnętrznie nigdzie się nie wybieram nie patrząc na to czy spadniemy, czy nie. Mam nadzieję, że niektórzy kibice się uspokoją trochę. Bardzo mi zależy na Unii Leszno i nie patrząc na sytuację... może totalnie się z prezesem nie dogadamy, to wtedy pewnie by się coś pozmieniało. Miejmy nadzieję, że jesteśmy wszyscy normalni. Wiadomo, że nie mogę zarabiać tyle, co w Ekstralidze, ale nie chcę opuścić naszej drużyny.