Hancock to jeden z najlepszych żużlowców w historii. Zdobył cztery tytuły indywidualnego mistrza świata, z tego aż trzy po 40-stce. Do swoich wielkich sukcesów doszedł zachowując wielką grację i kulturę na torze, zawsze kojarzony był z dżentelmenem, który dba o zdrowie rywali, a po biegu potrafi podziękować za walkę. I trzeba mu oddać, że dokładnie taki był. Kulturę osobistą miał także poza torem, wyjeżdżając ze stadionu żegnał się zarówno z działaczami, jak i z ochroniarzami na bramie. To naprawdę warte docenienia. Sportowo od dawna nikt z Amerykanów nie jest w stanie nawet w małym stopniu zbliżyć się do osiągnięć Hancocka. Najlepszym aktualnie jeżdżącym jest wychowanek mistrza, czyli Luke Becker. Ostatnio zawodnik ten zadebiutował w elitarnym cyklu GP, którego jego mentor był gwiazdą. Wszedł z "buta", bo od razu pokonał Bartosza Zmarzlika, który chwilę później został mistrzem świata. Generalnie całość występu Beckera była jednak przeciętna, ale absolutnie nie można go było nazwać statystą. Zrobił sporo "wiatru". Mistrz oszalał. Mówi o narodzinach gwiazdy Pokonać Bartosza Zmarzlika może tylko ktoś, kto naprawdę potrafi jeździć na żużlu i Greg Hancock doskonale o tym wie. Zapewne to w głównej mierze dlatego po występie rodaka napisał w mediach społecznościowych, że "narodziła się gwiazda". Stwierdzenie może trochę na wyrost, bo Zmarzlika dwukrotnie w ciągu dwóch lat (i to na jego torze) był w stanie pokonać jadący obecnie bardzo słabo Mateusz Świdnicki, ale nie można też Beckerowi całkowicie ujmować zasług. To jednak jest jakiś tam wyczyn, dla wielu nieosiągalny. Pytanie, czy Luke byłby już w stanie rywalizować jako stały uczestnik cyklu Grand Prix. Ma 24 lata, od ładnych paru jeździ już w Polsce i ma stały kontakt z najlepszymi na świecie. Z naszych informacji wynika, że był rozważany jako kandydat do stałej dzikiej karty na 2024, ale nie został wybrany? To nie jest zbyt prawdopodobna opcja, bo jednak przy nazwiskach takich jak Janowski, Lebiediew, Bewley, a przede wszystkim Woffinden, Becker wygląda blado.