Kamil Hynek, Interia: Skąd pomysł na żużlową pozycję dla najmłodszych? Marta Magdańska, autorka książki dla dzieci "Bobcio i mecz żużlowy": Uwielbiam książki dla dzieci, a mój syn od małego kocha żużel. Kiedy szukałam takiej pozycji na rynku, która nawiązywałaby do jego pasji okazało się, że takiej po prostu nie ma. Są przeróżne książki dla dorosłych, ale dla najmłodszych - nie ma. Nawet zażartowałam sobie na jednej z grup facebookowych, że skoro jest popyt, a książeczek brak, to sama taką napiszę. Od tego żartu zrodził się pomysł, który szybko się urzeczywistnił. Pani interesuje się żużlem? - Pochodzę z Leszna. Mój mąż jest zapalonym kibicem, a syn tę miłość do czarnego sportu najprawdopodobniej odziedziczył w genach. Na początku wyglądało to tak, że, gdy mąż oglądał transmisje w telewizji, mały przystawał, przyglądał się, a z biegiem czasu bardziej go to wciągało. Teraz moi chłopcy śledzą mecze razem. Syn obowiązkowo musi mieć swój program, w którym, jak przystało na przedszkolaka kreśli i wpisuje punkty po swojemu. O czym jest pani książeczka? - Zacznijmy od tego, że pierwowzorem głównego bohatera, czyli Bobcia, jest mój synek. Tak też wołamy na niego w domu. Podobnie jak tytułowa postać, syn chodzi do przedszkola, wspólnie z tatą dzielą żużlową pasję. Fabuła? - Chciałam w książce opisać podstawy tego sportu. Przedstawić to, co dzieje się w trakcie zawodów oczami dziecka. Gdy ono jest wszystkiego ciekawe i zadaje swojemu tacie dociekliwe pytania, a ten cierpliwie odpowiada, wyjaśniając w sposób przejrzysty i zrozumiały dla malucha podstawowe tajniki tego sportu. Dlatego czytelnik dowiaduje się m.in. kim jest ten pan z czerwoną flagą, czemu tuż przed meczem żużlowcy nie są jeszcze na torze, dlaczego takie, a nie inne kolory kasków są podzielone między drużynami. Trzeba jasno powiedzieć, że pani chciała napisać Bobcia "do szuflady". Wysłanie swoich zapisków do wydawnictwa, to była dla pani jakaś totalna abstrakcja. - Wymyśliłam sobie, że dołożę zdjęcia moich dzieci i to będzie taki nasz Bobcio na prywatny, domowy użytek. Do głowy mi nie przyszło, żeby pójść z nią do jakiegoś wydawnictwa i uczynić z niej bajeczkę z prawdziwego zdarzenia, do kupienia w Empikach, czy księgarniach internetowych. I nagle się pani odmieniło? - W rozmowie z koleżanką, Malwiną Kozłowską, która jest niezależną redaktorką, wspomniałam o napisaniu Bobcia. Pokazałam materiały w wersji elektronicznej, a ona z przekonaniem oświadczyła, że to jest świetne i jeśli zdecyduję się ją wysłać do wydawnictwa (a to było pod koniec 2020 roku, czyli prawie półtora roku temu), to sukces mam gwarantowany i w kolejnym roku będzie już świeciła na półkach sklepowych. Kazała jej się pani pewnie popukać po czole? - Jej scenariusz wydawał się nierealny. Ale chwilę się zastanowiłam i stwierdziłam, czemu nie, przecież nie mam nic do stracenia. W najgorszym wypadku, albo mnie zignorują, albo dostanę odmowę i tyle. 4.01 minął dokładnie rok odkąd rozesłałam propozycje wydawnicze i tyle samo odkąd odpisało pierwsze wydawnictwo. Zaledwie po kilku godzinach otrzymałam wiadomość zwrotną, że jest zainteresowanie Bobciem. Czyli to nie było tak, że długo i bezskutecznie odbijała się pani od wydawnictwa do wydawnictwa, wyganiali panią drzwiami, a pani wchodziła oknem? - Byłam w szoku, że odzew był tak błyskawiczny. Z tym, które pierwsze się odezwało - Wydawnictwem Nowa Baśń, finalnie nawiązałam współpracę. Feedback był duży? - Biorąc pod uwagę, że ofert wysłałam z pięćdziesiąt, to te kilka, które zadały sobie trud, aby nawiązać ze mną kontakt, nie były dużym odsetkiem. Oczywiście, zdarzały się i takie, które nie odpisały do dzisiaj, ale z tym się akurat liczyłam. Analizowała pani rynek, gdzie warto uderzyć? - W zasadzie ukierunkowałam się na wydawnictwa, które zajmują się publikacją książek dla dzieci. Ale nie ukrywam, że raczej omijałam te, które nie mają spójności między swoim profilem wydawniczym, a Bobciem. Reasumując, to był trochę mix przemyślanego podejścia ze szczyptą nadziei, że a nuż, może spróbują z czymś nowym. Z jakim odbiorem w środowisku żużlowym spotkała się książka? - Bobcia przyjęto bardzo pozytywnie. Czytam opinie w komentarzach, na blogach i uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Co jest dla mnie zaskoczeniem, nie znalazłam krytyki, a to dobry prognostyk na przyszłość. Najwartościowszymi recenzentami są jednak dzieci, bo im jest dedykowana ta książka. Na odbiorze z ich strony najbardziej mi zależało i ich głos jest dla mnie najcenniejszy. Również w środowisku żużlowym trafiłam na bardzo pozytywny odzew - spotkałam na swojej drodze wielu bardzo życzliwych ludzi, którzy w przeróżny sposób mi pomogli i okazali swoje wsparcie. Nie chciałabym w tym momencie nikogo pominąć, więc zapraszam na moje profile w mediach społecznościowych - tam w poście podsumowującym miniony rok wszystkie te osoby wymieniłam. Czyli sukces przeszedł najśmielsze oczekiwania? Już samo to, że udało się Bobcia wydać, jest dla mnie niebywałym sukcesem. Książka jest wykonana bardzo starannie, z wielką dbałością o detale. Warto zatrzymać się przy świetnych ilustracjach autorstwa Mariusza Hołoda. Są bardzo realistyczne, dokładnie takie jak sobie wyobrażałam. Nie ma fantastycznych stworów, co i tak zresztą nie pasowałoby do konwencji tej publikacji. Obrazki idealnie oddają to, co dzieje się w treści. Jednocześnie udało nam się z Mariuszem sprawić, że ta książka jest uniwersalna. Nie ma w niej ani nazw sponsorów, ani żadnych nazw drużyn, herbów, barw, powiązań klubów z konkretną grupą kibiców. Każdy mały fan, który weźmie ten tytuł do ręki będzie się mógł swobodnie z nią utożsamić. Stadion przypomina typowy obiekt sportowy, bez znaków szczególnych. Są ławeczki, krzesełka itp. Książka zyskała patronat wszystkich lig żużlowych zrzeszonych w naszym kraju. - To duży powód do dumy, bo to oznacza, że książka jest merytorycznie poprawna. Na tylnej okładce znajduje się dwie opinie - EWINNER 1.Ligi i 2. Ligi Żużlowej oraz PGE Ekstraligi. A ile trwała praca nad Bobciem? - Samo napisanie, co może być szokiem, zajęło mi dwa wieczory. Żartuje pani? - Czysty tekst, szkic. Przy samej kosmetyce, interpunkcji, stylistyce było trochę więcej roboty. Dalszą obróbkę, a więc znalezienie ilustratora, składanie, wzięło już na siebie wydawnictwo. Bez paru konsultacji też się nie obyło. Doczekamy się kontynuacji? Jest już pomysł na kolejną odsłonę przygód Bobcia? - Pomysł na drugą część jest i już nawet został przelany na papier. Proszę trzymać kciuki. Autorzy otrzymują procent od każdego sprzedanego egzemplarza. Nie są to kokosy. Rozumiem, że u pani aspekt finansowy był na drugim planie? - Nie nastawiałam się na zarobek. Dla mnie benefitem było to, że ona w ogóle się pojawi na rynku, a mniejszy lub większy zastrzyk finansowy byłby i tak wyłącznie najmniej ważnym, ale przyjemnym bonusem. Najważniejsze było zupełnie coś innego. Mogę iść do księgarni, zerknąć na półkę i zobaczyć swoje nazwisko. To jest spełnienie marzeń, o których istnieniu jeszcze niedawno nie miałam nawet pojęcia. Zachęcam do obserwowania autorskich profili, kompendium wiedzy o Bobciu: - Facebook: Marta Magdańska - strona autorska (www.facebook.com/martamagdanska.stronaautorska) - Instagram: martamagdanska (www.instagram.com/martamagdanska)