Jacek na obecności Tomasza jednocześnie tracił i zyskiwał Ilość sukcesów, jakie wspólnie osiągnęli bracia Gollobowie jest nie do zliczenia i tak naprawdę wymienianie ich wszystkich tutaj nie ma żadnego sensu. W zasadzie były takie momenty, że 95% wspólnych biegów kończyli zwycięstwami 5:1. Uczciwie należy powiedzieć, że większy udział w tych wygranych miał jednak Tomasz, który wielokrotnie holował brata aż do samej mety, momentami wyczyniając cuda. Robił to nawet w zawodach indywidualnych, kiedy to teoretycznie każdy jedzie dla siebie. Jacek dzięki temu potrafił wyprzedzić spowalnianego przez Tomasza rywala i ugrać w zawodach nieco więcej. Nie zawsze się to udawało, bowiem przeciwnik wiedział, co się święci. Kiedyś przed manewrami wielkiego mistrza nie ugiął się... Adam Pietraszko, junior Włókniarza. Obronił pozycję przed Jackiem aż do samej mety. Sukcesy młodszego z braci wpłynęły jednak na postrzeganie tego starszego. Często mówiło się, że Gollobowie to Tomasz i raz kiedyś Jacek, o ile brat mu pomoże. Było to bardzo krzywdzące. Jacek Gollob był żużlowcem bardzo dobrym, ale miał tego pecha, że jego brat był żużlowcem wybitnym. Kiedy masz na koncie 10 milionów, dla przeciętnego człowieka jesteś bogaty. Przy miliarderze jesteś biedakiem. Tak właśnie odbierany był Jacek, który przecież przy wielu sukcesach nie potrzebował pomocy brata. Wystarczy wspomnieć dwa złota w IMP czy mnóstwo ważnych, wygranych biegów w lidze oraz zawodach międzynarodowych. Tomasz bardzo bronił swojego brata i czuł z nim więź, choć ich ojciec Władysław obu synów wychowywał twardą ręką. W pamięci kibiców została sytuacja z 2004 roku, kiedy to Jacek przystępował do meczu Unii Tarnów z Apatorem Toruń świeżo po kontuzji. W jednym z biegów ostro sfaulował go Tomasz Bajerski, powodując upadek rywala. Z parku maszyn jak strzała wyleciał Tomasz Gollob i sam wymierzył sprawiedliwość, uderzając winowajcę. Później ostro go za to krytykowano, ale ostatecznie żadnej krzywdy Bajerskiemu nie zrobił. Widać było jednak, jak bardzo ruszył go upadek brata. Bez zawahania postanowił stanąć w jego obronie. Bracia roznieśli bandę w pył Dość ciekawą relację mieli między sobą Peter Karlsson i Mikael Max (ten drugi zmienił nazwisko w trakcie kariery). W parku maszyn wiele razy rozmawiali, dyskutowali i wymieniali się poglądami na temat ustawień, często jeżdżąc w przeciwnych drużynach. Wyglądało to nieco śmiesznie i dziwnie, ale z oczywistych względów nikt o to nie miał do nich pretensji. Kiedy jednak wyjeżdżali na tor, zapominali o rodzinnych powiązaniach. I to czasem w bardzo radykalny sposób. Wyzwalało się w nich coś w rodzaju udowodnienia bratu, że to ja jestem lepszy. Taka postawa podobała się kibicom, ale kilka razy Karlssonowie mocno się na tym przejechali. Pewnego razu walczyli tak ostro, że z pełnym impetem uderzyli w bandę, niszcząc ją i defragmentując. Publiczność zamarła, bo to wyglądało tak, jakby bracia walcząc na torze pozbawili się zdrowia, a może i nawet życia. Ostatecznie większe od nich obrażenia odniosła... sama banda, którą trzeba było właściwie zbudować na nowo. Wypadek szwedzkich braci pokazał jednak, że w sporcie nie ma taryfy ulgowej. Brat w życiu, na torze jest rywalem. I to częstoo takim, że do pokonania go masz podwójną, jak nie potrójną motywację. Całe szczęście, że ostatecznie obaj zawodnicy dziś nie mają żadnych kłopotów zdrowotnych wynikających z tamtego wydarzenia. Razem się pojawili, razem zniknęli Kibice z pewnością pamiętają dwóch łysawych czeskich braci. Lukas i Ales Dryml swego czasu byli czołowymi żużlowcami swojego kraju. Obaj pojawili się w cyklu Grand Prix, gdzie zdecydowanie większe szanse na zaistnienie dawano pierwszemu z nich, który potrafił w pojedynczych turniejach zakręcić się w okolicach podium. Ales w elicie nie był postacią pierwszoplanową, ale sam udział w tych zawodach pokazał, że był w szerokiej światowej czołówce. Nigdy specjalnie nie wyróżniał się w cyklu, ale przejechał sporo turniejów, często rywalizując właśnie ze swoim bratem. Obaj mieli sporego pecha, bowiem często łapali kontuzje. Lukas po upadku w Krsko był w ciężkim stanie. Skłonność do urazów spowodowała, że Drymlowie nie spełnili pokładanych w nich nadziei. Lukas zakończył karierę w 2014 roku, mając 33 lata, czyli jak na żużel spokojnie jeszcze kilka, jak nie kilkanaście lat jazdy przed sobą. Ales z kolei zjechał ze sceny dwa lata później. Może jednak tak czy inaczej mówić o szczęściu, że karierę zakończył w jednym kawałku. W 2006 roku po upadku w lidze angielskiej pozostawał przez kilka dni w śpiączce, a jego życie było poważnie zagrożone. Obaj bracia zatem poznali żużel od tej najgorszej strony, ale trzeba przyznać, że do samego cyklu GP wnieśli sporo kolorytu. Obecnie czeski speedway o dwóch reprezentantach w elicie może co najwyżej pomarzyć. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź