- Czułem przy upadku, że coś mi strzeliło. To było niepokojące, bo się dusiłem. Wracając do domu czułem, że coś jest nie tak, bo nie mogłem znaleźć odpowiedniej pozycji żeby w ogóle dojechać do Leszna - mówił w ubiegłym tygodniu Janusz Kołodziej w wywiadzie dla Interii Sport, komentując swój upadek z meczu sparingowego, w którym nabawił się kontuzji. Wówczas Kołodziej był bohaterem leszczyńskiego zespołu, bo zdobywając 13 punktów zapewnił zwycięstwo miejscowym nad Włókniarzem Częstochowa. Jasne jest, że jechać z niedoleczoną kontuzją. Dzień po meczu przedstawił zwolnienie chorobowe, by leszczynianie mogli stosować zastępstwo zawodnika. Jednocześnie jego zwolnienie kończy się w przeddzień meczu z Falubazem Zielona Góra, który może być kluczowy w kontekście utrzymania w PGE Ekstralidze. Taktyczny majstersztyk, choć w Toruniu na niewiele się zdał. Gdyby nie Kołodziej spadliby z ligi Po takim blamażu, jaki zawodnicy Unii zaprezentowali w Toruniu można stwierdzić wprost, że gdyby Janusz Kołodziej musiał pauzować dłużej, Unia Leszno spadłaby z ligi. Na swoim, dobrym poziomie jeździ tylko Grzegorz Zengota. W słabej formie jest Bartosz Smektała. Pozytywny z punktu widzenia leszczyńskiego zespołu jest fakt, że Smektała zdaje sobie sprawę z problemów. Na inaugurację ligi z dobrej strony pokazali się Andrzej Lebiediew oraz Damian Ratajczak, ale już mecz wyjazdowy rozwiał wszelkie wątpliwości. To nie są zawodnicy, którzy cechować się będą stabilnością formy. Z Falubazem o utrzymanie Jeśli Unia przegra za tydzień u siebie z Falubazem, jedną nogą będzie poza Ekstraligą. Cała nadzieja w Januszu Kołodzieju, który na ten mecz ma wrócić do składu. Mecz Unii z Falubazem to powrót "świętej wojny". Kibice obu zespołów nie przepadają za sobą, a na meczach od lat panuje gorąca atmosfera. - Czuję to. Pamiętam, że jak za dzieciaka chodziłem na stadion, to na meczu z Falubazem zawsze było dużo ludzi. To dodatkowa, fajna adrenalina. Te mecze są wyjątkowe, ale nie odczuwam animozji kibicowskich - zakończył Bartosz Smektała.