PSŻ Poznań to zdecydowany król polowania w tegorocznym okienku transferowym wśród klubów 1. ligi. Zmiana zarządu wyszła im na dobre. Dziś cały żużlowy świat patrzy na Poznań nie z powodu kolejnych wyznań żużlowców, którym tamtejszy klub zalega pieniądze, a ze względu na skład jaki udało się im zbudować. Największymi symbolami zmiany warty na Golęcinie są ściągnięci do najniższej klasy rozgrywkowej Kacper Gomólski oraz przede wszystkim Aleksandr Łoktajew. W zeszłym sezonie był on jedną z bardziej wyróżniających się postaci eWinner 1. ligi. W barwach Orła Łódź wykręcił średnią 1,877 punktu na bieg i uplasował się na dziewiętnastej pozycji wśród najskuteczniejszych żużlowców zaplecza. W Orle Łódź lepszymi statystykami od niego może pochwalić się wyłącznie Brady Kurtz. Zejście takiego żużlowca na najniższy poziom rozgrywkowy to istny szok. Jeśli rok temu - przy okazji podpisania przez Kaia Huckenbecka kontraktu z Trans MF Landshut Devils - mówiliśmy, że Niemiec przewyższa 2. ligę o głowę, to Łoktajew patrzy na nią z dziewiątego piętra. Zgadzają się z tym kibice, którzy w zorganizowanej na naszym twitterowym profilu ankiecie uznali go za najlepszego zawodnika w tej lidze od czasu Grega Hancocka. Drugoligowy kontrakt Łoktajewa byłby jeszcze większym zaskoczeniem dla osoby, która z jakiegoś powodu przespała ostatnie 7 lat. Jeszcze w sezonie 2015 ten 21-letni wówczas zawodnik uznawany był za jeden z największych talentów światowego speedwaya. Żartowano, że w Zielonej Górze - gdzie od 2010 roku, z przerwami na wypożyczenia do Rybnika i Bydgoszczy, reprezentował Falubaz - bardziej kochani od Saszy są tylko Andrzej Huszcza, kabaret i winogrona. Mimo młodego wieku dobrze radził sobie z dużo lepszymi zawodnikami i był wyróżniającym się seniorem PGE Ekstraligi. Wszystko zmieniło się po wyjazdowym meczu z Get Wellem Toruń w sezonie 2015, gdy rutynowa kontrola antydopingowa wykryła w jego organizmie znaczne ilości THC - substancji zawartej w marihuanie. Żużlowiec utrzymywał, że był na imprezie u znajomych, w trakcie, której ktoś go poczęstował jointem. Skręta miał palić dwa tygodnie przed spotkaniem ligowym. - Myślałem, że marihuana zdąży wyparować - mówił w wywiadzie Dariuszowi Ostafińskiemu. Jego wersji nie dowierzał Michał Rynkowski, szef Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. Twierdził on, iż stężenie tetrohydrakannabinolu w organizmie zawodnika było tak duże, iż nie można wykluczyć wersji, w której kilka "buchów" zostałoby przez niego ściągniętych tuż przed zawodami, a może nawet w ich trakcie. Ostatecznie, 21-latek mógł mówić o sporym farcie. Ukarano go zaledwie rocznym zawieszeniem, mimo iż groził mu aż 4-krotnie wyższy wymiar. Po karencji nigdy już nie prezentował się tak jak przed dopingową wpadką. Zmuszony był do zejścia o poziom niżej - zakotwiczył w pierwszoligowym Orle Łódź, gdzie z miejsca stał się pupilkiem Witolda Skrzydlewskiego. Działacz na każdym kroku zapewniał, że "Sasza" nabrał pokory. Rosjanin z ukraińskim paszportem mozolnie odbudowywał swoją pozycję. Niewiele zabrakło do tego, by jego powrót na szczyt zakończył się nawet w cyklu Grand Prix. Podczas finału eliminacji w sezonie 2020 zajął czwarte miejsce.