Jest 18 czerwca 1995 roku. Broniący się przed spadkiem Włókniarz Częstochowa podejmuje aspirującą do mistrzowskiego tytułu Stal Gorzów. Gospodarze przystępują do spotkania osłabieni brakiem Sławomira Drabika, który został złapany przez policjantów, gdy prowadził samochód pod wpływem alkolholu. W wyniku tego przykrego zdarzenia mistrz Polski stracił prawo jazdy, konieczne wówczas do jazdy w oficjalnych żużlowych zawodach. Chciał oszukać sędziego, trener zabronił Ówczesny trener Włókniarza, Marek Cieślak wspominał po latach w swej autobiografii "Pół wieku na czarno", że Drabik jeszcze przed meczem pojawił się w parku maszyn z podrobionym prawem jazdy, jednak szkoleniowiec - w obawie przed czułością sędziego i rywali - odmówił udziału w oszustwie. Jak się później okazało, zawieszony zawodnik wcale nie był im potrzebny do zwycięstwa. Przed ostatnim wyścigiem dnia, na tablicy wyników widniał bardzo nietypowy rezultat - 42,5:41,5. W tamtych czasach polscy sędziowie nie mieli jeszcze bowiem dostępu do zaawansowanej techniki (choć i dziś bywają z tym problemy), więc regulamin zezwalał im na przyznawanie "połówek" punktów, gdy dwaj zawodnicy wjechali ma metę niemal równocześnie i trudno było rozstrzygnąć o pierwszeństwie. Tak stało się właśnie w 12. wyścigu tego spotkania, kiedy za zwycięzców uznano reprezentującego gospodarzy Screena i lidera Stali - Billy’ego Hamilla. Wyścig, który widział każdy O wszystkim miała zadecydować ostatnia gonitwa. Zgromadzeni przy Olstyńskiej nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że zaraz będą swiadkami jednego z najbardziej pamiętnych wyścigów w historii dyscypliny. Dziś trudno byłoby zapewne znaleźć kibica, szczególnie z Częstochowy, który nigdy nie miał okazji go obejrzeć. Losu gospodarzy bronili Joe Screen i 20-letni Sebastian Ułamek. Obok nich pod taśmą startową ustawili się Hamill i Piotr Świst. Wypełniony po brzegi stadion aż huczał z podekscytowania, ale już na wejściu w pierwszy łuk zamilkł niczym silnik, do którego przestało dopływać paliwo. Na prowadzeniu znajdowali się dwaj gorzowianie. Screen wyprzedził na trzeciego W medialnych relacjach z żużlowych spotkań często pojawia się określenie: "podręcznikowa jazda parą", choć takowego podręcznika nigdy nie napisano. Gdyby jednak ktoś postanowił kiedyś opublikować takową książkę, to powinna ona opisywać zachowanie Śwista i Hamilla z tego właśnie wyścigu. Nie dawali częstochowianom żadnych szans, skutecznie zamykali wszelkie ścieżki, którymi - zgodnie z prawami fizyki i zdrowego rozsądku - można byłoby próbować ich wyprzedzić. Zaprzeczyć tymże prawom postanowił na ostatnim okrążeniu właśnie Screen. Tak efektownego "wyprzedzania na trzeciego" nie widziano już potem w wykonaniu żadnego innego zawodnika. Brytyjczyk wbił się w ciasną lukę pomiędzy dobrze ustawionymi rywalami, wyszedł na prowadzenie i dał zwycięstwo Włókniarzowi. Trybuny oszalały. Telewizyjny komentator nazwał go "Bożyszczem". - Tak naprawdę to czekałem na odpowiedni moment, żeby znalazło się między rywalami trochę miejsca i żebym mógł tam jakoś wjechać. Wiedziałem doskonale, że to był bardzo ważny wyścig dla klubu, więc dałem z siebie wszystko. Teraz ten bieg jest niejako ikoną żużla. Wygrałem ten wyścig, co dało Włókniarzowi zwycięstwo w całym meczu. Trzeba pamiętać jednak o tym, że miałem jeszcze kilka ciekawych i udanych wyścigów zdecydowanie wcześniej. To nie był tylko ten jeden. Generalnie to był świetny czas, chętnie wspominam tamte lata i tęsknię za Polską oraz Częstochową - wspomni po latach Brytyjczyk w rozmowie z brytyjskim dziennikarzem Lee Asbym. Symbol luzu i kolorytu Polacy również tęsknią za Joe Screenem. Do dziś pozostaje on jednym z symboli żużla lat dziewięćdziesiątych - kolorowego, wyluzowanego. Screen fanów rozkochał w sobie nie tylko akcjami takimi jak ta z meczu przeciwko Stali, ale również luzem i uśmiechem prezentowanym poza torem. Jego najsłynniejsze powiedzonko "Fifteen beers, fifteen points (15 piw, 15 punktów)" przeszło do legendy żużlowego świata. Rzeczywiście, Brytyjczyk nie potrafił odmówić sobie polskiego złocistego napoju z pianką. Na całe szczęście, cieszył się nietuzinkowym nie tylko talentem, ale również metabolizmem. Podczas kontroli alkomatem nigdy nie wydmuchał nawet ułamka promila. Jedną z takich chwil - podczas spotkania z Apatorem - wspomniał jakiś czas temu na łamach Tygodnika Żużlowego były prezes Włókniarza, Roman Makowski. Kiedyś medale i imprezy, dziś hotel dla zwierząt - W połowie meczu, w parkingu zjawili się panowie ubrani na niebiesko, z alkomatem w ręku. Screen, Drabik i jeszcze ktoś zostali poddani badaniu. Na szczęście wszyscy mieli 0,0. Tu na plus zagrała waga Screena, bo te "piwkowanie" szybko spalił. A jeszcze dzień wcześniej Joe był na dyskotece. Jeszcze mówił do mnie tak "President, I drank fifteen beers yesterday and today I'll make fifteen points" (Prezesie, wypiłem piętnaście piw i dziś zdobędę 15 punktów) - opowiadał działacz. Joe Screen karierę skończył w sezonie 2010. Miał wówczas 38 lat. Nad Wisłą reprezentował barwy nie tylko Włókniarza, ale również drużyn z Rzeszowa, Bydgoszczy, Gorzowa, Piły, Ostrowa i Tarnowa. Był indywidualnym mistrzem świata juniorów z sezonu 1993. Przez 3 lata był stałym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Dziś pracuje w rodzinnym przedsiębiorstwie. Prowadzi hotel dla psów i kotów.