Kiedy Cellfast Wilki Krosno spadały z ligi stało się jasne, że Jason Doyle będzie musiał sobie szukać miejsca w innym zespole. Chęć zatrudnienia Australijczyka wyraził m.in. Zooleszcz GKM Grudziądz. Oczywiście zarobki Doyle’a nieco zmalały, bo pamiętamy, że krośnianie rzutem na taśmę wyrwali go z Leszna, oferując niebotyczne pieniądze. Milion złotych za podpis pod kontraktem i 9 tysięcy złotych za każdy zdobyty punkt dla zawodnika, który w ostatnich latach nie był prawdziwym liderem, a często zawodził, to finanse, które wydają się być przesadzone. Innego zdania jest Jacek Frątczak, były menedżer żużlowy, a obecnie ceniony ekspert. - Nie uważam, by te pieniądze były nierealne. Takie stawki to dziś standard za zawodników tego pokroju. Warunki finansowe Jasona Doyle’a w żaden sposób nie odbiegają od innych żużlowców, których nazywa się liderem. To nie są nieadekwatne pieniądze tym bardziej, jak chodzi o grudziądzki zespół i tamtejszy tor. Australijczyk może ciągnąć wynik na swoich barkach - mówi Frątczak. Wciąż może walczyć o medale mistrzostw świata Wydaje się, że najlepszy czas Jasona Doyle’a przeminął, a od 2017 roku, czyli mistrzowskiego sezonu jest na równi pochyłej w dół. Australijczyk pokazał, że o ile często zawodził w lidze, o tyle w Grand Prix potrafił włączyć się do walki o medale. - Jego najlepszy czas jeszcze nie minął. Jest przed czterdziestką. Pomimo, że ostatnie sezony nie są nieustannym pasmem sukcesów, to jednak przy odrobinie szczęścia, konsekwencji i dobrej technologii to wciąż zawodnik ze ścisłej czołówki ligowej i Grand Prix - dodaje Frątczak. Wył z bólu. "Wiedziałem, że to sprawa życia i śmierci" W GKM-ie liderem jest Fricke W GKM-ie Grudziądz za lidera uważają innego Australijczyka, Maxa Fricke. To w nim pokładane są największe nadzieje i to on ma najwyższy kontrakt w drużynie, opiewający na milion złotych za podpis i 10 tysięcy za każdy zdobyty punkt.