Tytuł indywidualnego mistrza Polski to dla niejednego żużlowca z dawnych czasów coś niemal na równi z tytułem najlepszego zawodnika globu. Było wielu znakomitych, którzy tego osiągnięcia nigdy nie zdołali zapisać w swojej kolekcji. Z kolei spore jest także grono tych nieoczekiwanych zdobywców złota. W XXI wieku do takich należy zaliczyć Tomasza Jędrzejaka, Szymona Woźniaka czy Adama Skórnickiego. Żaden z nich nie był w gronie faworytów, a koniec końców wygrywał. Z drugiej strony taki Bartosz Zmarzlik był już kilkukrotnym mistrzem świata (indywidualnie i w drużynie) kiedy zdobywał swoje pierwsze złoto IMP. Najlepszy polski żużlowiec wybitnie nie miał szczęścia do finałów i nawet te rozgrywane w Gorzowie nie były w stanie przynieść mu złota. Dopiął swego dopiero rok temu, choć w finale przez całe okrążenie jechał czwarty Nie wierzyli, ale się bali - Przyjechałem do Leszna jako rezerwowy. Zenon Kasprzak był jednak kontuzjowany, choć miał wyjechać do jednego biegu, by żadna rezerwa gospodarzom szyków nie pomieszała. Ale koniec końców zrezygnował - opisywał na łamach Gazety Wrocławskiej. - W pierwszym moim biegu prowadził Gollob, wtedy jeszcze zawodnik Wybrzeża Gdańsk, a ja jechałem czwarty. Przewrócił się jednak Damian Łukasik i bieg przerwano. Wtedy z moim mechanikiem Józiem Gorzkowskim zmieniliśmy przełożenie i powtórkę wygrałem już przed Tomkiem. Każdy tytuł smakuje, choć każdy inaczej. Bo przecież wtedy w Lesznie cieszyłem się tylko ja, mój mechanik i pewnie grupka kibiców - dodał. Choć gospodarze robili wszystko, by wygrał ktoś z miejscowych, los okazał się sprawiedliwy. Zwyciężył najlepszy tego dnia Załuski. Szok na stadionie w Lesznie był wielki. Kto mógłby spodziewać się triumfu żużlowca Kolejarza Opole? A tym bardziej z pozycji rezerwowego. Załuski pokazał, że wierzyć trzeba zawsze. Potwierdził, że to nie był przypadek Patrząc na nieoczekiwanych medalistów w turniejach jednodniowych, można dojść do wniosku, że ich późniejsze losy potwierdzały ogromną ilość szczęścia, jaką mieli w danych zawodach. W przypadku Załuskiego tak jednak nie było. Po swoim życiowym sukcesie zaczął kwitnąć sportowo, przeszedł do Sparty Wrocław, gdzie zanotował najlepszy okres w swojej karierze. Był moment, w którym wierzono że może dorównać najlepszym wówczas zawodnikom w Polsce. W 1991 Załuski znów stanął na podium w IMP. Tym razem był drugi. Ze Spartą trzy razy zdobył złoto DMP. Nie był typem lidera, ale solidnego zawodnika drugiej linii, bezcennego w sporcie żużlowym. W każdym ze zwycięskich sezonów miał średnią biegopunktową pomiędzy 1,650 a 1,800. Dokładnie tego od niego oczekiwano. Nie był perłą, ale w historii się zapisał Powiedzmy sobie szczerze, że Wojciecha Załuskiego nie można było postawić w jednym szeregu z takimi nazwiskami, jak Piotr Świst, Ryszard Dołomisiewicz, Zenon Kasprzak, Andrzej Huszcza czy Roman Jankowski. Nie każdy z wymienionych ma jednak złoto w IMP, a Załuski tego dokonał. Był typowym żużlowym "robotnikiem", który nie miał wielkiego talentu, ale miał za to zapał do pracy. I to dało mu efekty. Ostatnie lata kariery to już występy nieco słabsze i powolne zmierzanie ku końcowi przygody z żużlem. Załuski po kilku latach w Gdańsku wrócił do rodzinnego Opola i tam w 2002 roku zjechał z toru. Jest do dziś pamiętany i lubiany w wielu ośrodkach. Potwierdził, że nie trzeba być wielkim talentem, by wygrywać wielkie turnieje.