Żużlowiec Wybrzeża Gdańsk w okresie między sezonami przebywa u siebie w Australii i co oczywiste, brakuje mu żużla. Korzysta więc z okazji do jazdy i bierze udział w turniejach rozgrywanych na miejscu. Jednego z tych występów omal nie przypłacił zdrowiem. W połowie grudnia Rew zaliczył paskudny upadek, po którym do Polski docierały bardzo złe informacje. Momentalnie przekazano, że Rew złamał kręgosłup i pozostawała jedynie ta najważniejsza kwestia - czy naruszony został rdzeń kręgowy. Na szczęście udało się go nie naruszyć, co naprawdę można rozpatrywać w kategoriach cudu. Gdyby do tego doszło, Rew najpewniej problem z dojściem do sprawności. Jego rodak Darcy Ward po upadku w Zielonej Górze niestety tyle szczęścia nie miał i jeździ na wózku inwalidzkim. Rew zadecydował, że więcej losu kusić nie zamierza. Nie będzie startował w zawodach rozgrywanych na torach mogących zagrażać jego bezpieczeństwu. Rew poszedł po rozum do głowy - Nie chcę się już ścigać na takich torach. Niestety środki finansowe w Australii nie pozwalają na to, by każdy stadion miał dmuchane bandy. W sporcie, jakim jest żużel, nie jest to bezpieczne dla zawodników, ale i kibiców - powiedział zawodnik dla sport.trojmiasto.pl. Tym samym widać, że przynajmniej wyciągnął wnioski z niewłaściwego zachowania i mimo młodego wieku zdał sobie sprawę z zagrożenia, jakie poniekąd sam na siebie sprowadza. A Wybrzeże może odetchnąć, bo Rew niemal na pewno zdąży się wykurować na początek sezonu. - Planuję być w Polsce już na początku marca, by przed startem sezonu odbyć, jak najwięcej treningów, które pomogą mi być w jak najlepszej formie na zawody ligowe. Natomiast mój plan na obecne tygodnie to: w pełni się wyleczyć, by móc zacząć treningi jak najwcześniej - oświadczył w rozmowie ze wspomnianym portalem.