Całe to zamieszanie jest spowodowane tym, że kluby dostrzegły brak szans na start choćby z minimalną liczbą kibiców. Wiele z nich miało nadzieję na 25%, może 50. Inne naiwnie łudziły się, że wiosną wszystko zniknie i będzie można żyć jak dawniej. Niestety, nic takiego nie ma miejsca i o życiu jak dawniej możemy póki co zapomnieć. Zapomnieć możemy też o kibicach na trybunach i zdaje się, że to właśnie główny powód, dla którego prezesi klubów wnioskują o przesunięcie ligi. Pytanie, jaki to ma sens. Trudno uwierzyć, że za miesiąc sytuacja zmieni się na tyle, by umożliwić fanom oglądanie meczów na żywo. Mało tego - jeśli cokolwiek miałoby się zmienić, to raczej zmieni się na gorsze. Nikt nie wie, ile jeszcze będzie fal pandemii i jak dokładnie wyglądać będą obostrzenia. W tej chwili prezentuje się to tak, że lawinowo rośnie ilość zakażeń (a przynajmniej na to wskazywałyby dane publikowane przez ministerstwo zdrowia), zamykane są województwa, np. lubuskie czy pomorskie, gdzie przecież są kluby żużlowe, nie działa wiele miejsc użyteczności publicznej. Jest spory problem z komunikacją międzynarodową, więc być może zawdonicy tak jak rok temu musieliby przyjechać do Polski na stałe. Wątpliwy jest zatem sens przekładania rozgrywek, skoro i tak za miesiąc czy dwa prawdopodobnie nic diametralnie się nie zmieni i wiemy to wszyscy, bowiem z pandemią COVID-19 żyjemy już ponad rok. Spójrzmy na piłkę nożną, która przez rząd traktowana jest szczególnie. Tam też od marca mieli wrócić kibice na trybuny. Nic takiego się nie stało i tak naprawdę w ogóle nie było o tym mowy. Czy zatem ktokolwiek pozwoli na to, by na żużel - uprawiany w kilkunastu miastach - wrócili kibice? To raczej mało realistycznie i naiwne myślenie. Musimy pogodzić się z tym, że pełnych trybun możemy w ogóle w tym roku nie zobaczyć, a i częściowo wypełnione będą dopiero pod koniec lata. Czy w takiej sytuacji przesuwanie lig ma racjonalne wytłumaczenie? Nie za bardzo, tym bardziej, że to tylko przesunięcie o miesiąc. Chyba że kluby obmyśliły sobie, że za miesiąc powiedzą "no to może jeszcze poczekajmy?". Jest taka opcja, bowiem przecież nawet same koronawirusowe obostrzenia też podawane nam są mniejszymi dawkami. Gdy działacze zorientują się, że nadal nie ma szans na kibiców, mogą wnioskować o kolejne przesunięcia, a koniec końców ruszymy znowu w lipcu. Taka wersja wcale nie jest niemożliwa, ale może być kłopotliwa ze względu na start innych lig oprócz polskiej. Przecież w 2021 roku powraca Anglia, jeździć będą także Niemcy. To spowoduje kolizję terminów w przypadku np. niekorzystnej pogody, która przełoży i tak już przekładane mecze. Ciekawe, czy prezesi zdają sobie z tego sprawę. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź