Teraz jest tak, że gwiazdy 1. Ligi, ten TOP10, zarabiają nawet 500 tysięcy złotych za podpis na rocznej umowie i 5 tysięcy za punkt. Taki zawodnik jest w stanie zdobyć od 180 do 200 punktów. Łatwo więc policzyć, że taki żużlowiec ma roczny przychód na poziomie 1,4-1,5 miliona złotych. Używamy słowa przychód, bo żużlowiec ma też wydatki. Na mechanika (mechaników), silniki, serwisy, opony, części, paliwo i hotele. W 1. Lidze gwiazda jest w stanie ograniczyć wydatki i zamknąć się w kwocie 400-500 tysięcy. Zostaje milion, a po zapłaceniu podatku wychodzi 800 tysięcy. Żużlowcy są na podatku liniowym. Ich dochody są objęte stawką 19 procent. To dlatego gwiazdom 1. Ligi nie opłaca się pchać do Ekstraligi To właśnie wydatki w połączeniu z wyższym poziomem sportowym Ekstraligi, a co za tym idzie praktycznie zerowymi szansami na 180 do 200 punktów w sezonie, powodują, że gwiazdom 1. Ligi awans się nie opłaca. Jeden z menadżerów policzył swojemu zawodnikowi, ile będzie go kosztować realizacja jego ambicji. Bo on bardzo chce do Ekstraligi. Uważa, że tam jest jego miejsce, że tam sobie poradzi. Życie jednak pokazuje, że gwiazdy, które w 1. Lidze robią średnio 10-11 punktów na mecz po przenosinach do PGE Ekstraligi są szczęśliwe jeśli zdobędą 6-7 punktów w spotkaniu. To wariant optymistyczny, bo zwykle jest tak, że żużlowiec po zmianie 1. Ligi na Ekstraligę notuje spadek o 5-6 punktów na mecz. Gaża po przenosinach musiałaby być ogromna Skupmy się jednak na szacunkach naszego menadżera. Swoje wyliczenia zaczął on od tego, że jego zawodnik musiałby dostać minimum 700 tysięcy złotych za podpis i 7 tysięcy za punkt. Tylko pod tym warunkiem jego transfer do PGE Ekstraligi miałby jakikolwiek finansowy sens. I tu zaczynają się schody, bo stawka 700 i 7 to gaża ekstraligowego średniaka, a pierwszoligowcy nie są do niej zaliczani. Musieliby mieć dużo szczęścia lub znaleźć klub w nagłej potrzebie, żeby dostać taką umowę. Rok temu wszyscy się oburzali, jak Ramus Jensen chciał podobne pieniądze. Duńczyk ostatecznie został na kolejny sezon w 1. Lidze. Załóżmy jednak, że nasz gwiazdor 1. Ligi dostałby tyle, ile chce jego menadżer. I zdobyłby 120 punktów, bo to jest kolejne założenie. Przy takiej zdobyczy zgarnąłby 840 tysięcy. Jak dodamy do tego 700 tysięcy z podpisu, to mamy roczny przychód na poziomie 1,540 miliona złotych. Jakby całość została w kieszeni, to byłoby super. Tak różowo jednak nie jest. Zapomnij, że wydatki zamkną się w kwocie pół miliona Wydatki ekstraligowej gwiazdy, to nie jest bowiem coś, co da się zamknąć w kwocie 400, czy nawet 500 tysięcy. A już na pewno nie da się tego zamknąć jeśli chce się osiągać dobre wynik. Ekstraligowy zawodnik musi kupić cztery silniki, co oznacza wydatek rzędu 120 tysięcy złotych. Do tego dochodzą serwisy co 25-30 biegów za 5-6 tysięcy. Czasem, jak trzeba wszystko wymienić, to kosztuje to nawet 10 tysięcy, czasem mniej. Silniki plus serwisy, to minimum 150 tysięcy rocznie. Kolejny duży wydatek to części, a największy to opony. Na jedne zawody potrzebne są trzy, na trening to samo. Wychodzi jak nic 150 opon w sezonie. Cena sztuki to 430 złotych, cena całkowita za taki zakup, to 64,5 tysiąca złotych. Takie roczne wydatki na części mogą sięgnąć 150 tysięcy, czyli razem mamy już 300 tysięcy po stronie wydatków. Idźmy jednak dalej. Ekstraliga oznacza konieczność zatrudnienia dwóch mechaników. Jednego lepszego za około 12 tysięcy złotych miesięcznie, drugiego za 6-7 tysięcy. Razem daje to około 230 tysięcy złotych rocznie, czyli mamy już koszty na poziomie 530 tysięcy. Cała kwota za podpis znika Jeśli do tego dodamy paliwo, przeloty i hotele oraz niespodziewane wydatki, to licznik podskakuje do 700 tysięcy. Zatem cała kwota za podpis znika i zostaje tylko zarobek z toru, czyli te 840 tysięcy. Jak od tego odejmiemy podatki, to zostanie około 680 tysięcy. O 120 tysięcy mniej niż w 1. Lidze. Dziwne, ale prawdziwe. A strata może być jeszcze większa, bo przecież zakładana gaża (700 i 7) i 120 punktów to nic pewnego. Dlatego, jak ktoś ma status gwiazdy 1. Ligi, to jest mu lepiej i wygodniej zostać tam, gdzie jest, a nie pchać się na salony. Bo raz, że w kieszeni mniej, a jak za tym pójdzie jeszcze sportowy upadek, to już w ogóle jest problem. Nic dziwnego, że pierwszoligowe gwiazdy nie pchają się do Ekstraligi. Zwłaszcza te świadome swoich sportowych ograniczeń. Bardziej opłacałoby im się ryzykować, gdyby Ekstraliga obsypywała ich złotem. To się zdarza jednak bardzo rzadko. Trzeba być kimś naprawdę wyjątkowym. W tym roku tylko Wiktor Przyjemski, złote dziecko 1. Ligi, może liczyć w Ekstralidze na kokosy.