Nie mieli kolorowo z Maksymem Drabikiem w Motorze Lublin. Nie jest tajemnicą, że akurat ten zawodnik, to ciężki przypadek, jeśli chodzi o współpracę, a po sezonie pożegnał się z zespołem mistrza Polski właśnie przez swój trudny charakter i specyficzny styl bycia. W jednym z ostatnich odcinków serialu żużlowego emitowanego w Canal+ zobaczyliśmy kolejne ciemne oblicze 24-latka. Żużlowiec odmówił startu w ramach rezerwy taktycznej. - Mam jechać bieg po biegu, prawda? - zapytał żużlowiec. - Nie teraz. Chodzi o bieg dziewiąty i dziesiąty - odpowiedział mu menedżer Motoru Jacek Ziółkowski. - Przykro mi, ale w żadnym elemencie, w żadnym okresie tego meczu to jest nieakceptowalne - wypalił Maksym. Cała sytuacja wydarzyła podczas zawodów półfinałowych w Toruniu, kiedy lublinianie musieli gonić wynik. Koniec końców Drabik dopiął swego, a menedżer Motoru wystawił juniora. Drabik zapomniał o swoich kompetencjach W mediach rozpętała się burza. Zachowaniem młodego Drabika zniesmaczona jest znaczna część środowiska żużlowego. W ogóle Maks ma szczęście, że materiał ujrzał światło dzienne kilka miesięcy po sezonie, a Motor i tak sięgnął po tytuł. Nie chciałbym być w skórze Drabika, gdyby Motorowi powinęła się noga, a kuchnia meczu została puszczona świeżo po meczu. Wtedy doszłoby prawdopodobnie do jeszcze większego sądu nad krnąbrnym zawodnikiem. Maksowi ewidentnie popaliły się styki, ale on sam nie poniósł konsekwencji, bo w polskich klubach składy są raczej szyte na miarę. Nikt nie może sobie pozwolić na dłuższą ławkę, jak w piłce nożnej. Tam gdy zawodnik strzela fochy, ląduje w klubie kokosa, jest wysyłany na trybuny i po sprawie. W żużlu tak to nie działa. Raz, że brakuje wartościowych zmienników, a dwa trzymanie na ławce wartościowego zawodnika wiąże się z ogromnymi kosztami. Żaden szanujące się żużlowiec nie przyjdzie też do polskiego klubu czekać na potknięcie kolegi. W piłce, czy się stoi, czy się leży pensja, co miesiąc się należy, a w żużlu kasę podnosi się z toru. Nie jeździsz, nie punktujesz, nie zarabiasz. Kluby żużlowe są zakładnikami zawodników. Muszą tolerować muchy w nosie swoich gwiazd. Dlatego nawet rozumiem Jacka Ziółkowskiego, o którym przeczytałem, że jest za miękki do tej roboty. Co miał jeszcze zrobić? Paść przed Drabikiem, prosić go na kolanach? Trener nie siądzie przecież za zawodnika na motocykl. To już rola prezesa, żeby wezwać zawodnika na dywanik i postawić go do pionu. To, że w normalnym świecie każdy powinien znać swoje miejsce w szeregu, to już inna para kaloszy. W każdej pracy jest jakaś hierarchia i zakres kompetencji. Maks najwidoczniej jakiejś strony nie doczytał, albo ktoś nie zdążył mu jej przełożyć na jego kwiecisty język, którym chętnie nas raczy w prywatnych socialach. Za niesubordynację, nie wykonanie polecenia pryncypała leci się z pracy, jest się zawieszonym, albo dostaje naganę. Taryfikator kar jest dość szeroki. W tym przypadku porządek obowiązków jest ściśle sprecyzowany. Trener i menedżer są od ustalania składu, dyrygowania drużyną, odpowiadają za taktykę i z tego są rozliczani. Zawodnicy są od jeżdżenia i wykonywania powierzonego zadania. Warto, żeby o tym pamiętali i o trudnościach nie meldowali. Im wcześniej w Częstochowie ustalą z Maksem twarde zasady na jakich ma funkcjonować w drużynie, tym lepiej dla obu stron. Inaczej nie pomoże nawet najskuteczniejszy negocjator. Nadzieja w prezesie Świąciku, który nie należy do tych, co lubią patyczkować się z zawodnikami. U niego jest czas na rodzinne obiadki w klubie, ale jak trzeba huknąć na żużlowca, to potrafi to zrobić i przy otwartej kurtynie.