Sport żużlowy stracił w tym roku kilka naprawdę znanych obiektów. W Wielkiej Brytanii to Wolverhampton, Eastbourne czy Peterborough. Na Węgrzech zaś zamknięty ma zostać tor w Nagyhalasz, słynący z kapitalnej walki na dystansie, której kibice mogli być świadkami choćby podczas tegorocznych zawodów SEC Challenge, które odbyły się w połowie maja. Ilość mijanek na dystansie była większa niż w kilku meczach PGE Ekstraligi. Tor w Nagyhalasz pozwala na wyprzedzanie dosłownie na całej długości i szerokości. Tym bardziej zdziwieni byli wszyscy, do których dotarła informacja o planowanym zamknięciu obiektu. Po raz pierwszy podano ją wiosną, ale wówczas mało kto w to wierzył, no bo jak tu uwierzyć w coś tak mało logicznego. Zastanawiające było jednak to, że tor w Nagyhalasz na sezon 2023 miał w kalendarzu raptem trzy imprezy. Zawsze było znacznie więcej. Im bliżej było końca sezonu, tym bardziej realna była groźba zamknięcia. Teraz to już w zasadzie pewne. Drugie dno sprawy. Właściciel chce być burmistrzem? Ostatnio w węgierskich mediach pojawiły się dość zaskakujące doniesienia. Otóż plotki głoszą, że właściciel toru w Nagyhalasz chce zamknąć tor z dość nieoczywistych przyczyn. Ma zamiar kandydować na burmistrza. Do czego potrzebne mu zamknięcie toru? Chce przypodobać się mieszkańcom, którzy od dawna narzekają na hałas maszyn żużlowych, który regularnie niesie się po całej okolicy. A trzeba przyznać, że jednak speedway sporo hałasu robi. Czy te plotki są prawdą? Niewykluczone. Na ten moment nie widać zresztą możliwości zmiany decyzji i wiele wskazuje na to, że Węgrzy zostaną tylko z jednym obiektem w Debreczynie. To wielki smutek dla kraju, który jeszcze w latach 90-tych miał mnóstwo torów i wielu dobrych zawodników. Teraz została im grupa amatorów oraz jeden oficjalnie otwarty tor. I nie widać perspektyw na jakiekolwiek zmiany w tym zakresie.