W przerwach międzysezonowych kluby drżą o swoich zawodników. Głównie dlatego, że od nadmiaru wolnego czasu i niedoboru adrenaliny, wpadają oni czasem na dziwne pomysły. Często podejmują po prostu głupie i bezsensowne ryzyko, jeżdżą w zawodach które nie mają należytych zabezpieczeń. Tak rok temu "załatwił się" Keynan Rew, który złamał kręgosłup na torze, na którym absolutnie nie powinien był startować. Zresztą powiedział potem, że nigdy więcej nie będzie tego robił. U niego skończyło się na strachu. Kilka dni temu w mediach społecznościowych Daniela Bewleya pojawił się filmik, który część osób mocno skrytykowała. Brytyjski żużlowiec przebywający w Australii wyjechał niemal półnagi na asfaltową drogę, by tam wykonać sobie próbny start, identyczny do tych które robi przed biegiem w PGE Ekstralidze. Z istotnych elementów wyposażenia, miał tylko kask. Jedni byli pod wrażeniem zaufania do swoich umiejętności, inni bardzo krytykowali i mówili o skrajnej głupocie i nieodpowiedzialności. To walka z wiatrakami. Oni i tak zrobią, co zechcą Wydaje się, że mimo wielu zapewnień, w okresie zimowym żużlowcy i tak mocno narażają się na liczne kontuzje, a filmiki które widzimy w sieci to i tak tylko wersja light tego, co czasem wyprawiają (choć na pewno nie wszyscy). Dotyczy to zwłaszcza Australijczyków i często przebywających z nimi Brytyjczyków, których cechuje luźne podejście i chęć wykorzystania wolnego czasu do maksimum. Problem w tym, że jedno złe zachowanie może być fatalne w skutkach. Kluby mogą jedynie wierzyć swoim zawodnikom na słowo, ale czasem dochodzi do niebezpiecznych sytuacji nawet pod okiem działaczy. Podczas treningów na crossie - często odbywanych w większym gronie - żużlowcy dosłownie nie mają hamulców. Skaczą na bardzo duże wysokości, czasami nie wiedząc jakie będzie lądowanie. To zapewne jakaś namiastka adrenaliny z toru żużlowego, której tak im brakuje. Praktycznie nie ma zimy, podczas której jakiś zawodnik nie zrobiłby sobie czegoś na crossie. To o czymś świadczy.