Robert Miśkowiak na motocykl trafił nieco przypadkiem. Ojciec - Dariusz, prywatnie niezbyt interesujący się czarnym sportem, zabrał go na jedno ze spotkań odbywających się na Stadionie imienia Floriana Kapały w Rawiczu. Młody chłopiec zakochał się w żużlu od pierwszego wejrzenia. Chwilę po pierwszych zawodach obejrzanych z wysokości trybun kręcił już pierwsze kółka w lokalnej szkółce. Trenerowi Stanisławowi Śmigielskiemu zaledwie kilka treningów wystarczyło, by mieć pewność, że trafiła mu się prawdziwa perełka. Polonia Piła wyłowiła perełkę, wygrał Srebrny Kask Do egzaminu na licencję żużlową Miśkowiak podchodził już jednak w barwach prężnie rozwijającej się w tamtych latach Polonii Piła. Klub ten specjalizował się wówczas w wyławianiu pereł ze szkółek innych drużyn - w podobny sposób trafił na Bydgoską 72 choćby Jarosław Hampel. 18 maja 2000 roku w Opolu rawiczanin zaliczył praktyczną część obowiązkowego sprawdzianu i od tego momentu mógł tytułować się żużlowcem. Ujawnianie swojego wielkiego potencjału rozpoczął jednak dopiero rok później, jako 17-latek. Podczas finału Brązowego Kasku w Gorzowie Wielkopolskim zajął drugie miejsce ulegając jedynie Rafałowi Szombierskiemu, pokonując zaś: Janusza Kołodzieja, Tomasza Gapińskiego czy Krzysztofa Kasprzaka. 2 lata później udało mu się wygrać kask innego koloru - srebrny. W Bydgoszczy jego wyższość kolejny raz musieli uznać wyżej wymienieni zawodnicy, a także choćby Krzysztof Buczkowski. Miśkowiak zdobył "misia" Niedługo po osiągnięciu tego wielkiego sukcesu 20-latek musiał zmienić barwy. Nie dlatego, że w składzie Polonii Piła nie było miejsca dla tak utalentowanego młodzieżowca, a z powodu... bankructwa klubu. W miejsce upadłego TS-u niezwłocznie powstał co prawda PKŻ, jednak - jako nowy twór - musiał on przystąpić do rozgrywek 2. ligi. Zejście cudownego nastolatka do najniższej klasy rozgrywkowej nie wchodziło zaś w grę. Miśkowiak zdecydował się podpisać kontrakt z Atlasem Wrocław, a pierwszy sezon spędzony na Dolnym Śląsku okazał się dla niego najlepszym w - dotychczasowej i jak się okazało także przyszłej - karierze. Wykręcając rewelacyjną średnią biegopunktową 1,933 punktu na bieg walnie przyczynił się do zajęcia przez swojego nowego pracodawcę czwartej pozycji w tabeli Ekstraligi. Najcieplej wspomina jednak swój występ w innych rozrywkach. W tym świetnym dla siebie sezonu zdążył tak świetnie zapoznać się z torem na Stadionie Olimpijskim, że w rozgrywanym na nim we wrześniu finale Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów nie dał faworyzowanym rywalom żadnych szans. Do annałów zapisano nie lokalizację turnieju, a jego wyniki. Te mówią jasno - najlepszym młodzieżowym żużlowcem globu w sezonie 2004 był Robert Miśkowiak. Podium uzupełnili Kenneth Bjerre oraz Matej Zagar, zaś w zawodach brali udział jeszcze: Krzysztof Kasprzak, Antonio Lindbaeck, Adrian Miedziński, Martin Smolinski, a nawet Frederik Lindgren! Musiał zejść na niższy poziom Niestety, los odwrócił się od Miśkowiaka po osiągnięciu przez niego wieku seniora. Przed sezonem 2006 przeniósł się do Leszna, ale po dwóch nieudanych dla niego latach Unia także zrezygnowała z jego usług. Rywale, których rozstawiał po kątach w zawodach juniorskich zaczynali odgrywać pierwszoplanowe role w świecie speedwaya, zaś on zmuszony był szukać zatrudnienia na zapleczu. Co gorsza, kontrakt z pierwszoligowym zespołem z Ostrowa Wielkopolskiego nie umożliwił mu odbicia się od dna. W biało-czerwonym plastronie może i nie spisywał się słabo, ale po zawodniku z tak atrakcyjnym CV oczekiwano, że w niższej klasie rozgrywkowej będzie przewyższał przeciwników o 2 głowy. Dwudziestokilkulatek nie zdołał tymczasem ani razu przekroczyć średniej 2 punktów na bieg. Dopiero transfer do Poznania przed sezonem 2010 odblokował większą część jego talentu. Na powrót do najwyższej klasy rozgrywkowej było już jednak za późno, więc mistrz świata musiał zadowolić się mianem solidnego pierwszoligowca. Nie jest to rzecz jasna żadna obelga. W wielu ośrodkach żużlowych do dziś cieszy się on sporą sympatią i szacunkiem kibiców. W minionej dekadzie świadczył o sile nie tylko drużyny ze stolicy Wielkopolski, ale także zespołów z Gdańska, Lublina, Bydgoszczy i Łodzi. Jakub Miśkowiak nie powtórzy błędów wujka? W tym ostatnim klubie coraz bardziej doskwierał mu niestety wiek. Jako 35-latek przestał łapać się nawet do składu Orła, wystąpił w zaledwie 3 meczach i coraz bardziej skupiał się na pomocy swemu siostrzeńcowi i chrześniakowi - wchodzącemu do żużla Jakubowi. Po sezonie 2018 zawiesił na chwilę karierę, by w połowie kolejnego roku zasilić dobrze znany sobie PSŻ Poznań i wprowadzić go wespół z Davidem Bellego do finału 2. ligi. Po udanym epizodzie w PSŻ-ie odbierał jeszcze telefony od kilku prezesów, ale ostatecznie zdecydował się zawiesić kask na kołek i w całości poświęcić rozwijaniu kariery młodego krewnego. Jakub Miśkowiak był już wówczas jednym z najbardziej wyróżniających się juniorów w PGE Ekstralidze. Zasługi za jego wejście z drzwiami na żużlowe salony większość obserwatorów przypisuje właśnie wujkowi, który od początku służył mu radą i zapewniał dostęp do najlepszego sprzętu. W 2021 roku Jakub powtórzył największy sukces Roberta - wywalczył tytuł Indywidualnego Mistrza Świata Juniorów. Teraz wsparcie starszego krewnego może okazać się jeszcze bardziej kluczowe niż wcześniej. Wszak kto lepiej od Roberta Miśkowiaka wie jakich błędów powinien unikać młodzieżowy czempion, by móc w pełni wykorzystać swój potencjał.