Tai Woffinden był zżyty ze swoim tatą. Ten zresztą pokazał mu żużel, a Brytyjczyk szybko złapał bakcyla i stał się jednym z najlepszych żużlowców w historii tego sportu. Ojciec Woffindena zmarł, bo zdiagnozowano u niego raka trzustki. - Tak, to był marzec. Tata dodał też od razu zdanie, że niedługo umrze. Byłem wściekły. To stało się nagle, a ja nie mogłem się opanować. Na początku nie potrafiłem tego zrozumieć. "Ok, na raka choruje wiele osób, ale dlaczego to musiało zdarzyć się akurat mojemu tacie?". Cieszę się, że od tamtej rozmowy mieliśmy jeszcze dla siebie około dziewięciu miesięcy. Daliśmy sobie przez ten czas wiele miłości. Często powtarzaliśmy sobie, że się kochamy. Tata był w moim życiu wyjątkową osobą. Sam był żużlowcem, choć nie jeździł na specjalnie wysokim poziomie. Kiedy zakończył karierę, wymyślił, żebyśmy całą rodziną przenieśli się do Australii. Choroba taty była wielkim ciosem. Zmarł w styczniu 2010 r. Gdy zabrakło go na świecie, chciałem skończyć z żużlem. Przyleciałem z Europy do Australii i przez trzy miesiące non stop imprezowałem. Piłem, ćpałem, jak jakiś szaleniec. Stałem się wykolejeńcem, nie potrafiłem poradzić sobie z tą wielką stratą - powiedział Woffinden w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Onet. Podarował ojcu marihuanę Ostatnie święta spędzone wspólnie przez Taia i jego ojca były symboliczne. Trzykrotny indywidualny mistrz świata nie wiedział, jaki prezent sprawić ojcu, więc podarował mu... marihuanę. Pomógł mu psycholog Rok 2010 był symboliczny dla Woffindena. Nie tylko przez śmierć ojca, ale także przez debiut jako stały uczestnik cyklu Grand Prix. Z cyklu imprez, spożywania alkoholu oraz narkotyków wyjść pomogła mu współpraca z psychologiem. - Na szczęście znalazłem w sobie motywację, by jednak wrócić do sportu. Pomogła mi współpraca z psychologiem - wyznał Brytyjczyk.