Swego czasu z Kildemandem musieli liczyć się najwięksi na świecie. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że i on sam był tego statusu blisko. Tytuł drużynowego mistrza świata wywalczony wraz z kolegami z reprezentacji Danii, wygrane turnieje Grand Prix, coraz mocniejsza pozycja w polskiej lidze. Kildemand naprawdę aspirował do bycia gwiazdą dużego kalibru. Przyszedł jednak moment, w którym znacząco wyhamował, choć swoje zrobiły też poważne upadki, w których niestety często brał udział. Od dłuższego czasu Peter nie jest już zawodnikiem na PGE Ekstraligę, ale w niższych klasach miał wyrobioną renomę. Raczej nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu i nie miewał wpadek w postaci porażek ze znacznie słabszymi rywalami. Jednak jest w grupie tych, którym dość dużą krzywdę wyrządził przepis o obowiązkowym zawodniku U24, co w praktyce zabrało osiem miejsc w każdym składzie. Siłą rzeczy innym odebrało to pracę, rzecz jasna tym starszym od nich. Kildemand ma sezon na stracenie i niewiele może zrobić Na sezon 2024 duński żużlowiec ma kontrakt w Stali Rzeszów, ale nie dostaje tam okazji do jazdy, bo inni nie zawodzą. Największą gwiazdą zespołu jest zresztą jego rodak Nicki Pedersen, który wrócił na ten poziom po ponad 20 latach. Kildemand rozgląda się za innym klubem, ale niewiele może zrobić. W tej fazie sezonu może już w praktyce liczyć tylko na kontuzję, która zabierze któremuś klubowi zawodnika. Takie są żużlowe realia. Kildemand czeka, ale nie wie czy się doczeka. Czym jest dla żużlowca stracony sezon, nie trzeba nikomu przypominać. To nie piłka nożna, w której zawodnik siedzący na ławce tak czy inaczej zarabia, a sytuacja może mu przeszkadzać jedynie pod względem sportowym. Kildemand ma 35 lat, a bez regularnych startów w tym wieku można łatwo wypaść z obiegu. Peter wciąż ma dość duże nazwisko, ale na takie rzeczy coraz mniej prezesów się nabiera. Najlepsze przykłady to te, o których niedawno pisaliśmy, czyli Matej Zagar i Rune Holta.