Jeden dobry występ i poczuł się mistrzem Gdy w 2018 roku Matic Ivacic zaczynał starty w polskiej lidze, miał 500 zł za punkt i to w sumie go zadowalało. Pojechał w kilku meczach, ale szału w nich nie zrobił. Miał trzyletni kontrakt, więc siłą rzeczy został w klubie na kolejny sezon, w którym wybitnie wyszedł mu finałowy rewanż z PSŻ-em Poznań. Słoweniec walnie przyczynił się do awansu Polonii o klasę wyżej. Być może wtedy również poczuł, że należy go traktować jak kogoś specjalnego. Jego zachowanie wyraźnie się zmieniło, znalazł w Bydgoszczy kilku sponsorów i zamarzył o profesjonalnej karierze. Sezon 2020 mocno go zweryfikował, bo jego występy były bardzo słabe. Gdy pojechał w meczu Północ-Południe w Gdańsku, kibice autentycznie głośno się z niego śmiali. Omal nie przegrał z defektującym Nicolaiem Klindtem. Kilka dni później podczas indywidualnych mistrzostw ligi w Bydgoszczy, jedyny punkt wywalczył na markowanym defekcie Grzegorza Walaska. Cały czas tłumaczył jednak, że potrzebuje czasu i w końcu zacznie jechać. Jerzy Kanclerz zaufał mu do tego stopnia, że kilka razy wystawił go do składu ligowego. Podczas meczu w Toruniu Ivacic zaciekle walczył o jeden punkt z... Nikodemem Bartochem. Kibice mieli go dość. Błagali, prosili, wyzywali czasem nawet Kanclerza w mediach społecznościowych, oczekiwali natychmiastowego odstawienia Słoweńca od składu. Kłóci się z każdym Po sezonie oczywiście mu podziękowano, o co zawodnik miał pretensje. Prawda jest jednak taka, że wobec Kanclerza powinien wyrażać wdzięczność za tych kilka startów, bowiem sportowo nie zasługiwał na żaden z nich. W ambitnych i pięknych słowach zapowiadał, że czekają go nowe wyzwania, ale póki co, nikt go nie chce. W akcie desperacji podpisał umowę warszawską w Żurawiu Gdańsk, licząc na to, że wiosną ktoś będzie go potrzebował. Jest jednak obcokrajowcem powyżej 24 roku życia, w dodatku prezentującym marnym poziom sportowy, więc trudno się spodziewać zainteresowania kogokolwiek. Co ciekawe, od kilku dni trwa afera na Słowenii pomiędzy klubem z Krsko a Ivacicem właśnie. AMD Krsko to kolejny klub, w którym Ivacic się pokłócił. Włodarze, którzy w przeszłości bardzo mu pomagali, zarzucają mu kłamstwo. Wiele osób ze środowiska potwierdza te informacje, mówiąc że z zawodnikiem przestały współpracować właśnie z powodu jego nieprawdomówności. - Co się odezwie, to coś ściemnia - słyszymy od jednego z jego byłych słoweńskich mechaników. Swoją drogą, samo to, że Ivacic co chwilę zmienia majstra, też dobrze o nim nie świadczy. Nie ma gdzie jeździć W trakcie sezonu 2019 wokół dość dziecinnego i nieco naiwnego zawodnika pojawiło się kilka osób, które obiecały mu, że doprowadzą go do mistrzostwa świata. Ivacic uwierzył i po meczu z Poznaniem uznał, że w zasadzie to on już tym mistrzem jest. - Niesamowicie wysoko nosił głowę. Wszyscy mieliśmy go dość - słyszymy w klubie z Krsko. To pokazuje, że w przypadku tego żużlowca nie można mówić o żadnym przypadku. Ilość sporów, jakie zaliczył w krótkim czasie, każe domniemywać, że po prostu nie potrafi porozumieć się z ludźmi. Pytanie, jak Ivacic wyobraża sobie przyszłość w żużlu, będąc pokłóconym z tak wieloma osobami. Tak oto słoweński zawodnik został bez klubu nawet w rodzimej Słowenii. Co prawda podpisał także umowy w Danii i Szwecji, ale tam jeszcze nie jeździł, więc nie miał czasu się pokłócić. Biorąc jednak pod uwagę nowy regulamin w Polsce (obowiązkowy zawodnik U24) i brak ośrodków na Słowenii, Ivacic ma wielki kłopot. Pozostaje pytanie, na ile to kłopot z klubami, a na ile z samym sobą. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź