- Od 1959 roku działał w oddziale okręgowym PZMot, przyczyniając się do reaktywacji sekcji żużlowej w Lublinie w roku 1962 w ramach klubu RKS Motor Lublin. Był wieloletnim członkiem prezydium PZMot. W 1967 roku został prezesem klubu RKS Motor. - Msza żałobna odprawiona zostanie w kościele parafialnym pod wezwaniem Świętego Krzyża w Lublinie przy ulicy Pogodnej 7 w dniu 27 listopada 2023 r. o godzinie 12:00, po której nastąpi złożenie ciała drogiego nam Zmarłego do grobu rodzinnego na cmentarzu Wojskowym przy ulicy Białej w Lublinie - czytamy na fanpage’u żużlowego mistrza Polski. Nie chciał zostać w Lublinie Adam Głowacz pochodził ze wsi Żurawica pod Przemyślem. Jako mały chłopak był pastuszkiem krów. Do Lublina przyjechał z nakazem pracy zaraz po ukończeniu studiów we Wrocławiu. Nie chciał tam zostać. Marzył, żeby przenieść się do Rzeszowa. Nie pozwolono mu. - Teraz to moje ukochane miasto mówił w rozmowie z lubelskie.pl, która została przeprowadzona z okazji jego 90. urodzin. Był niewątpliwie bardzo ciekawym człowiekiem. W urodzinowej publikacji czytamy choćby o jego wspomnieniach z okresu wprowadzenia stanu wojennego - 17 grudnia zostaliśmy otoczeni czołgami. Rzucano w nas granatami - mówił o strajku, który zorganizował wraz z kolegami w Fabryce Samochodów Ciężarowych, gdzie pracował. To on budował żużlowy stadion Wiele zawdzięcza mu lubelski sport. Dzięki jego staraniom wybudowano stadion przy alejach Zygmuntowskich, na którym Motor jeździ obecnie. On nigdy się swoimi sukcesami nie chwalił. - Dobrą drużynę sportową mogą zrobić tylko ludzie, którzy kochają sport - czytamy w lubelskie.pl, gdzie przyznał również, że w czasach, gdy kierował Motorem, stracił sporo zdrowia. - Przegrany mecz, to były nerwy, że zawiodłem czyjeś nadzieje. Historia jak z filmu W rozmowie sprzed kilku lat były już prezes Motoru przyznał wprost, że jego największych sukcesem pozostaje "rodzina i żona". Mówił, że ona jest jego pierwszym recenzentem, że z nią konsultuje swoje pomysły. Poznali się przypadkowo. Tak opowiadał o tym pan Adam w lubelskie.pl. - Idąc na wykłady w 1949 roku, podniosłem z ulicy zdjęcie, które do dziś noszę w portfelu. Podniosłem je, zobaczyłem piękną dziewczynę i schowałem do kieszeni. Nie wiem dlaczego, bo normalnie nie zabiera się zdjęć znalezionych na ulicy. Po dwóch miesiącach tę samą dziewczynę spotkałem w tramwaju. Wówczas po raz pierwszy z nią rozmawiałem. Później okazało się, że mieszka w bursie niedaleko mojej. Zaczęliśmy wymieniać się notatkami, lekturami szkolnymi i dwa lata później wzięliśmy ślub. To było przeznaczenie.