Fogo Unia Leszno wybrała się do Wrocławia w bojowych nastrojach. Zawodnicy mieli świeżo w pamięci mecz z Moje Bermudy Stalą, który co prawda zremisowali, ale mogą czuć się lekko zniesmaczeni po błędzie sędziego w piętnastej gonitwie dnia. Betard Sparta z kolei miała coś do udowodnienia. Po porażce w Grudziądzu nikt nie wyobrażał sobie kolejnej straty punktów, tym razem u siebie. Mistrzowie kraju na brak wsparcia nie mogli narzekać. W parkingu pojawił się między innymi zawieszony Artiom Łaguta. Na Stadionie Olimpijskim poza kibicami dopisała też pogoda, dzięki której zimowe czapki odeszły w niepamięć, a zawodnicy mogli skupić się tylko i wyłącznie na skutecznym punktowaniu. Gospodarze, co widać po powyższym zdjęciu, zwłaszcza po pierwszej serii na brak humoru nie mogli narzekać. Wówczas wydawało się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku i dopisanie dwóch punktów do tabeli jest tylko kwestią czasu. Przyjezdni nie zamierzali się jednak poddawać. Z biegu na bieg Piotr Pawlicki i spółka rozkręcali się coraz bardziej, momentami ośmieszając największe gwiazdy mistrzów kraju. Bezradny był nawet Maciej Janowski, który po raz pierwszy od ponad dwóch lat nie zainkasował dwucyfrówki. Z kapitanem Betard Sparty z dziecinną łatwością radził sobie chociażby krytykowany Jaimon Lidsey. W szeregach Fogo Unii imponował przede wszystkim Janusz Kołodziej. - On jest jak wino! Im starszy, tym lepszy - mówili kibice na trybunach, podziwiając jego jazdę. Niestety nie obyło się bez przykrych upadków. Z nawierzchnią toru zapoznawali się głównie gospodarze. Najpierw na przysłowiowych "czterech literach" wylądował Michał Curzytek. Kilka minut później paskudnie tyłem głowy o tor uderzył Tai Woffinden. Pomimo fatalnej kraksy Brytyjczyk kontynuował spotkanie i, co ciekawe, okazał się jednym z liderów wrocławskiej ekipy. Napisać, że to twardziel to jak nic nie napisać. Ogromne poświęcenie trzykrotnego mistrza świata jednak na nic się zdało. Fogo Unia stale znajdowała się na prowadzeniu i przed biegami nominowanymi mogła pochwalić się dwupunktową zaliczką. W decydującej fazie meczu zespół gości za uszy ciągnęli zwłaszcza Jason Doyle i wcześniej wspomniany Janusz Kołodziej. Ich dwa indywidualne zwycięstwa zapewniły leszczynianom dwa punkty do tabeli i sprawiły, że piątkowy wieczór nie zostanie zapomniany przez kibiców na długie lata. Czasem zdjęcie potrafi wyrazić więcej niż tysiąc słów. Oto podręcznikowy przykład. Feta leszczynian nie miała końca. Poza zawodnikami, największym wygranym spotkania mógł się czuć prezes klubu - Piotr Rusiecki, który do Wrocławia udał się... pociągiem. Luksusowy nocleg w hotelu, czy powrót do domu taksówką należał mu się od kibiców jak mało komu. Gospodarze po porażce nie obrazili się na cały świat. Co niektórzy zawodnicy dziękowali nawet sympatykom gości za kulturalny doping. Przegrana z Fogo Unią Leszno to nie koniec złych wieści dla podopiecznych Dariusza Śledzia. Pomimo trudnego okresu, nie mają oni ani chwili wytchnienia i już w niedzielę wybiorą się na piekielnie trudny teren do Częstochowy. Jeżeli znów podwinie im się noga, to znajdą się w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Leszczynianie zaś mogą pozwolić sobie na chwilę zasłużonego relaksu. Zawodników Piotra Barona czeka bowiem domowe starcie z ostatnią w tabeli Arged Malesą Ostrów.