Łukasz Klimczyk, mecenas reprezentujący interesy ROW-u Rybnik w sprawie Dominika Tymana, wysłał Motorowi Lublin wezwanie do zapłaty pieniędzy należnych za transfer zawodnika. W tym przypadku chodzi o ekwiwalent za wyszkolenie za 3 lata jazdy Tymana w ROW-ie. Przepisy stanowią, że jeśli jakiś klub pozyska juniora mające ważny kontrakt z kimś innym, to musi zapłacić ekwiwalent. ROW domaga się od Motoru dużych pieniędzy ROW wyliczył, że należy mu się 360 tysięcy złotych, i takich pieniędzy chce od Motoru. - W związku z wyżej wymienioną sytuacją mój mocodawca stoi na stanowisku, które przed wystosowaniem wezwania zostało potwierdzone przez organy PZMot, że ekwiwalent za wyszkolenie zawodnika jest mu należny i wobec braku woli polubownego zakończenia sprawy, zdecydował się na wystosowanie wezwania do zapłaty za pośrednictwem kancelarii. W przypadku braku polubownego zakończenia sprawy zostanie rozważone skierowanie przedmiotowej sprawy do Trybunału PZMot - czytamy dalej w mailu, jaki dostaliśmy od prawnika. W Motorze sądzili, że rozwiązanie kontraktu kończy temat Działacze Motoru w ogóle nie chcę komentować sprawy, a skoro rozwiązali kontrakt z Tymanem, to znaczy, że nie mają ochoty za niego płacić. Najpewniej w ogóle nie wiedzieli, że żużlowiec ma kontrakt z ROW-em i tylko dlatego postanowili dać mu zatrudnienie. Gdy sprawa wyszła na jaw, skreślili go z listy. W ROW-ie uważają jednak, że zerwanie kontraktu, który był wcześniej potwierdzony przez GKSŻ daje im podstawę do roszczeń. W ciemno można obstawić, że jeśli Motor nie podejmie rozmowy o jakiejś formie rekompensaty, to sprawa trafi do Trybunału. Kiedy Tyman zaczynał jazdę na żużlu, to były już wiceprezes ROW-u Maciej Kołodziejczyk mówił o nim, że to może być "drugi Szombierski". Tyman jednak wiele nie zwojował. Poza żużlem próbował szczęścia w walkach w klatce. Wziął udział w gali MMA-VIP. Wszedł do klatki z innym byłym żużlowcem Edwardem Mazurem. Walkę przegrał.