- Przypomnę, że kluby same przedstawiły Kępę jako kandydata do rady i jednogłośnie go wybrały. Nie było ani jednego głosu przeciwko, choć głosowanie było tajne - wyjaśnia Andrzej Witkowski. Człowiek Unii Leszno od 16 lat jest w radzie, a klub nic z tego nie ma Były prezes PZM jest oburzony tym, że europoseł Prawa i Sprawiedliwości szuka w sędziowskich decyzjach drugiego dna i łączy sprawę rezygnacji sędziego Remigiusza Substyka (powiedział w rozmowie z WP SF o naciskach góry na arbitrów, które rzekomo mają miejsce w trakcie ligowych spotkań) z wyborem Marka Kępy do rady nadzorczej. - Unia Leszno od szesnastu lat ma swojego człowieka w radzie nadzorczej - zauważa Witkowski. - Jarosław Prus, to dobry człowiek z dużymi kompetencjami finansowymi. No i wielki sympatyk żużla. Unia nie ma jednak z tego żadnych profitów, nie wygrywa co rok ligi. Wiązanie tych dwóch spraw nie ma sensu. To, że ktoś ma przedstawiciela w radzie, nie znaczy, że ma fory. Kiedy był człowiek Stali Gorzów, to jej prezes pisał o "drukarni" Prezes Witkowski przypomina, że przez 8 lat, przed nominacją Kępy, w radzie zasiadał Władysław Komarnicki, honorowy prezes Stali Gorzów. W czasie jego kadencji były prezes Stali Marek Grzyb pisał o "drukarni" w lidze, o tym, że duch sportu "zdechł". To była jego reakcja na złe sędziowanie. - Nikt nigdy nie był preferowany przez to, że ma przedstawiciela w radzie. Ani Unia, ani Stal, ani teraz Motor. Pech i szczęście Marka Kępy polega na tym, że jego syn Jakub świetnie zarządza Motorem, a on jest z tym wiązany w taki negatywny sposób. Zupełnie bezpodstawnie i niesłusznie. Kępę znam, gdy jeszcze był zawodnikiem Motoru, a potem działaczem okręgu lubelskiego. To obiektywny, uczciwy człowiek - zapewnia Witkowski. Marek Kępa był kandydatem wszystkich klubów, nie tylko Motoru Działacz przypomina, że konstrukcja rady też nie wynika z żadnych układów. Odkąd istnieje, zasiada w niej dwóch przedstawicieli PZM (kiedyś Witkowski i Andrzej Grodzki, teraz obecny prezes związku Michał Sikora i Arkadiusz Sąsara) oraz dwóch z klubów. Jarosław Prus jest od początku. Drugim początkowo był Robert Jabłoński z Włókniarza Częstochowa, potem wspomniany Komarnicki, wreszcie Kępa. - Osobiście prowadziłem walne, na którym Kępa został zgłoszony przez kluby. Nikt nie przyniósł go w teczce, nikt go nie narzucił. PZM szanuje ustalenia dotyczące tego, że kluby mają dwóch przedstawicieli w radzie. Przedstawiają, kogo chcą, nikt im niczego nie narzuca. Pierwsze też słyszę, by w związku z tym sędziowie mieli jakieś obawy, żeby się kogoś bali. Nie bali się Jabońskiego, Komarnickiego, nie boją się Prusa, ani Kępy. Ich obecność w radzie nie ma wpływu na decyzje podejmowane na torze. Jeśli sędziowie popełniają błędy, to dlatego, że są ludźmi - kwituje Witkowski.