Niejeden kibic parsknął stadionowym piwem ze zdziwienia, gdy w ostatnim biegu zeszłorocznego finału IMP na prowadzenie wysforował się Krzysztof Kasprzak. Choć wychowanek leszczyńskiej Unii ostatecznie dojechał do mety na szarym końcu, to kilkanaście sekund, przez które jego plecy oglądali Maciej Janowski i Bartosz Zmarzlik, doskonale obrazuje intrygującą aurę otaczającą od lat zmagania o tytuł najlepszego żużlowca w Polsce. Większość osób kupujących bilet na finał IMP podświadomie wierzy, że stanie się świadkami sensacji. Te turnieje po prostu nas do tego przyzwyczaiły! Na najwyższym stopniu podium nie dane było stanąć choćby Jerzemu Szczakielowi, Markowi Cieślakowi czy Pawłowi Waloszkowi. Gdyby w zeszłym roku Kasprzak utrzymał swe prowadzenie w ostatniej gonitwie, to wraz z nimi wciąż wymienialibyśmy Bartosza Zmarzlika, prawdopodobnie najlepszego polskiego żużlowca w historii. Kto więc zakładał czapkę Kadyrowa, gdy największe tuzy musiały obchodzić się smakiem? Zenon Plech, Edward Jancarz - chichot rzeczy martwych - Jeśli coś może pójść źle, to pójdzie - zwykł mawiać amerykański inżynier lotnictwa, który użyczył swe nazwisko niezwykle popularnym niegdyś "Prawom Murphy’ego". Motocykl żużlowy - mimo iż zaawansowaniem technicznym bliżej mu do motoroweru "Komar" niż bolidu Formuły 1 - ma zaś do siebie to, że zepsuć może się w nim praktycznie wszystko. Boleśnie przekonał się o tym choćby Henryk Gluecklich, prawdopodobnie najbardziej kochany milicjant w historii PRL-u, lider Polonii Bydgoszcz z początku lat siedemdziesiątych. Był on jednym z głównych faworytów finału IMP w sezonie 1972, który odbywał się na jego domowym torze przy Sportowej 2. Miejscowy ulubieniec wszedł w zawody jak w masło, po czterech seriach miał na swoim koncie komplet 12 punktów. Przed ostatnim wyścigiem zdecydował się jednak zmienić motocykl. Wyjechał do niego na maszynie swojego klubowego kolegi, Andrzeja Koselskiego. Pewnie wyszedł spod taśmy i sunął na zdecydowanym prowadzeniu przez pierwsze dwa okrążenia, lecz na trzecim kółku stanął w miejscu! Silnik Koselskiego zatarł się! Polonista stracił szanse na tytuł, a złoty medal powędrował w ręce dziewiętnastoletniego wówczas Zenona Plecha, który po dziś dzień pozostaje najmłodszym indywidualnym mistrzem Polski w historii. Ślepy los, chichoczący w 1972 roku w Bydgoszczy, zaśmiał się na cały głos 11 lat później, podczas finału w Gdańsku. Defekt odebrał wówczas mistrzostwo właśnie Plechowi. Ze swojego drugiego triumfu mógł cieszyć się Edward Jancarz. Ryszard Kowalski - skąd wziął się tuner mistrzów świata? Sprzęt, burzący marzenia niektórych żużlowców, wielu zawodnikom pozwolił je spełnić. Przed finałem IMP w 1987 roku, Wojciech Żabiałowicz pożyczył motocykl od klubowego kolegi, Ryszarda Kowalskiego. Wychowanek Apatora pokonał na pożyczonej maszynie wszystkich rywali. Jej prawowity właściciel stwierdził wtedy, że skoro na jego sprzęcie można zostać mistrzem kraju, a on sam dosiadając go nie może wybić się ponad status "ligowego średniaka", to najwyższy czas zrezygnować ze ścigania i w całości poświęcić się pracy w warsztacie. Dziś jest uznawany za najlepszego tunera na świecie. Do podtoruńskich Cierpic przyjeżdżają po silniki przedstawiciele ścisłej światowej czołówki na czele z Bartoszem Zmarzlikiem i Artiomem Łagutą. Andrzej Huszcza - z porodówki na najwyższy stopień podium Pal licho medale rozdawane przez kaprysy śrubek i kół zębatych! W 1986 roku mistrzem Polski został człowiek, który w zawodach w ogóle nie miał brać udziału! Andrzej Huszcza początkowo miał w zielonogórskim finale pełnić rolę rezerwowego, jednak w ostatniej chwili ze startu zrezygnować musiał zawodnik Startu Gniezno! Ciekawe? To jeszcze nie najciekawsza część historii! Zielonogórzanin noc poprzedzającą finał spędził wioząc swą żonę do szpitala! O szóstej rano na świat przyszła jego młodsza córka. - Żona powiedziała mi, że ona już spisała się na medal, i że teraz dzień do mnie należy. I żeby było ładnie, świątecznie, kolorowo, musiałem wygrać te mistrzostwa - wspominał po latach zawodnik na łamach "Gazety Lubuskiej". Po latach podobny scenariusz - jeśli chodzi o fragment dotyczący roli rezerwowego, nie powiększenia rodziny w dzień finału - zrealizował Wojciech Załuski, zawodnik drugoligowego Kolejarza Opole. W ostatniej chwili wskoczył on na listę startową leszczyńskiego turnieju w 1989 roku i sensacyjnie zdobył złoto! Adam Skórnicki - Indianin czy kowboj? Niespodziewane rozstrzygnięcia finałów IMP nie są jednak domeną zakurzonych kronik opisujących turnieje sprzed kilkudziesięciu lat. Do jednej z największych sensacji w historii formatu doszło w 2008, gdy czapka Kadyrowa trafiła w ręce Adama Skórnickiego. Takiego rozstrzygnięcia nie spodziewał się nikt, bo choć obecny trener Orła Łódź wychował się na goszczącym zawody torze w Lesznie, to od 3 lat nie jeździł już w PGE Ekstralidze. Na Smoczyka przyjechał wyposażony w zaledwie jeden motocykl gotowy do ścigania się z najlepszymi (druga maszyna była o wiele słabsza) oraz legendarny już dziś kombinezon z frędzlami. W kowbojskim (tudzież indiańskim, kibice do dziś spierają się w tej kwestii) anturażu sięgnął po swój największy sukces w karierze. Szymon Woźniak rozpłakał się jak dziecko 4 lata później w Zielonej Górze, na tor położył się oniemiały ze szczęścia Tomasz Jędrzejak. Przeciętny ligowiec ze słabiutkiej wówczas Betard Sparty - w finale, co prawda, bez udziału choćby Tomasza Golloba - sięgnął po również zaskakujący mistrzowski tytuł. Ostatnie sensacyjne mistrzostwo padło łupem Szymona Woźniaka w sezonie 2017. Zdaniem bukmacherów był on najsłabszym zawodnikiem biorącym udział w finale, ale po wykluczeniu Bartosza Zmarzlika zdołał zatriumfować w Gorzowie. Od razu po przekroczeniu mety zalał się łzami. Kiedy zapłakany udzielał wywiadu Kubie Zborowskiemu z Canal+, wzruszenie zalało zdecydowaną większość telewidzów. Tego już nie będzie Niespodzianki towarzyszące finałowi krajowego czempionatu można by wymieniać jeszcze godzinami. Warto byłoby wszak wspomnieć o wykluczeniu Tomasza Golloba z ostatniego biegu w sezonie 1999, mistrzostwie młodziutkiego Kołodzieja z 2005 czy triumfie Jacka Krzyżaniaka mimo - jak mówił Władysław Gollob - "sportowego kantu, z którego Częstochowa słynie". Lista sensacji długością może spokojnie konkurować z włosami Skórnickiego. Niestety, wszystko wskazuje na to, że wkrótce przestanie się powiększać. Nieoficjalnie mówi się o tym, iż nadchodzący sezon ma przynieść kres ery jednodniowych finałów IMP. Zdobywca czapki Kadyrowa wyłaniany będzie w składającym się z 3 rund cyklu. Wyniki będą lepiej oddawać rzeczywistość. Nie będziemy mieli kolejnego Skórnickiego, drugiego Woźniaka, następnego Załuskiego. Prowadzenie Kasprzaka nie wywoła emocji. Mistrzami będą najlepsi. Kolekcję powiększy zapewne Zmarzlik, kolejne krążki dołoży też Janowski. Zapanuje wreszcie sprawiedliwość. Tylko czy to właśnie jej oczekują kibice kupujący bilety albo zasiadający przed telewizorem? To podobno oni są w tym wszystkim najważniejsi