Każdy, kto choć raz był w parku maszyn podczas żużlowych zawodów, wie, że im mniej zbędnych osób, tym lepiej - zwłaszcza jeśli jest to szef stojący nad twoją głową. - Miejsce prezesa jest na trybunie honorowej. W parku maszyn musi być jedna osoba decydująca - mówi Rufin Sokołowski, były działacz żużlowy. W rzeczywistości jest jednak inaczej. Prezesa nagle zabrakło, "o trzy lata za późno" W żużlu na pierwszą myśl przychodzą nam dwie najbarwniejsze postacie, czyli Krzysztof Mrozek i Michał Świącik. Tych dwóch działaczy łączy trener Marek Cieślak. Kiedy pracował w Rybniku, to Mrozek opuścił parking, lecz po odejściu Cieślaka znów zaczął grać pierwsze skrzypce. Jeśli mowa o Świąciku, wszyscy byli zaskoczeni, gdy podczas ubiegłorocznego meczu Krono-Plast Włókniarza w Gorzowie nagle zabrakło go w epicentrum wydarzeń. - O trzy lata za późno - stwierdził Cieślak na antenie Canal+. Zresztą to właśnie po tym, jak w 2020 roku sternik klubu z Częstochowy zdecydował się przeprowadzić rewolucję torową, Cieślak rzucił papierami. Samowolka prezesa skończyła się walkowerem i zawieszeniem licencji toru. Tętno bliskie 200, a nad głową stoi twój szef Często w boksach zawodników podczas spotkań widywani są także m.in. Andrzej Rusko z Wrocławia i Piotr Rusiecki z Leszna. - To tak, jakby panna młoda na weselu pomagała w kuchni - przekonuje Sokołowski. - W nerwowej sytuacji może dojść do spięcia z prezesem, a później trudno to rozwiązać. Za mojej prezesury byłem w parkingu może trzykrotnie i to wyłącznie z powodów technicznych - podkreśla. Trzeba pamiętać, że żużlowcy już i tak odczuwają ogromny stres związany z ryzykiem, jakie podejmują na torze. Ich tętno pod taśmą sięga nawet 200 uderzeń na minutę. Zresztą, co taki prezes może doradzić zawodnikowi lepszego niż trener lub menedżer. Wygląda to na brak zaufania do osób, które przecież sam zatrudnił. Mioduski nie podpowiada Feio, jakich zmian dokonać Ponadto gra toczy się o bardzo wysoką stawkę. Na torze dla zawodników leżą dziesiątki, a nawet setki tysięcy złotych. Natomiast prezesi za wszelką cenę chcą utrzymać się w PGE Ekstralidze, by nie stracić milionów z kontraktu telewizyjnego. Dla niektórych to sprawa życia i śmierci. Te 6,5 miliona złotych to jedna z kluczowych części budżetu. Zamiast przebywać w parku maszyn, powinni w tym czasie siedzieć w loży wraz ze sponsorami. Jeszcze nikt nie widział, żeby np. Dariusz Mioduski z Legii Warszawa podpowiadał z ławki trenerowi Gonçalo Feio, jakich ma dokonać zmian. Wyglądałoby to komicznie. W żużlu staje się to powoli normą.