Prezesi, podpisując swoją zgodę na zawarcie przez PGE Ekstraligę nowego kontraktu telewizyjnego na lata 2026-28 cieszyli się z większych pieniędzy i martwili, że znowu cała kasa pójdzie na gaże zawodników. Ci najlepsi dzięki obecnie obowiązującej umowie z Canal+ zarabiają ponad 3 miliony złotych rocznie. Jak uratować 10 milionów. Działacze szukają sposobu Działacze już szukają sposobu, jak uratować 10 milionów nadwyżki (w zasadzie jest 11, ale część trafia do PZM, jako udziałowca spółki Ekstraliga), ale nie ma wśród nich zgodności. Są różne pomysły, jak wprowadzenie KSM, salary cap, zabranie zawodnikom kolejnych powierzchni reklamowych, czy też wprowadzenie rozwiązań z hiszpańskiej La Ligi, gdzie jest określony procent w budżecie na kontrakty. Ireneusz Zmora, były prezes Stali Gorzów, z którą zdobył dwa złote medale, ma prostą receptę dla kolegów zarządzających obecnie ekstraligowymi klubami. - Część z tej nadwyżki można przeznaczyć na nagrody dla tych, którzy szkolą. Odejść od obecnego systemu, gdzie za braki w szkoleniu kluby są karane i dać marchewkę zamiast kija. Zrobić coś na kształt programu PRO Junior System, który obowiązuje w piłce, gdzie tym, którzy stawiają na wychowanków, mają dodatkowe profity - wyjaśnia Zmora. Mówi, że to zawodnicy muszą biegać za pracą Do tego systemu były prezes dołożyłby coś jeszcze. - W tej chwili mamy rynek zawodniczy, co powoduje, że prezesi o tych najlepszych muszą się zabijać. To idealna sytuacja dla żużlowców, którzy dzięki temu windują stawki. Trzeba tę sytuację odwrócić, sprawić, żeby to zawodnicy bili się o pracę. W Danii zawodnicy są dzieleni na kategorie. W tej najlepszej jest określona liczba żużlowców. Nie wszyscy z nich znajdują pracę. W Polsce mogłoby być podobnie. Jeśli mielibyśmy dwadzieścia gwiazd, z których na końcu dwie zostałyby bez pracy w PGE Ekstralidze, to zbiłoby znacząco ceny - przekonuje były prezes Stali. Kiedyś już było takie ograniczenie w polskiej lidze dotyczące możliwości zatrudniania zawodników z Grand Prix. W sezonie 2012 regulamin stanowił, że każdy klub mógł mieć tylko jednego uczestnika. Falubaz Zielona Góra miał wtedy Andreasa Jonssona, więc kiedy Piotr Protasiewicz awansował do cyklu, to musiał wybierać: Grand Prix lub zmiana barw. Zrezygnował z GP i został w Falubazie. Dobry klubowy kontrakt pewnie też miał znaczenie. Zasadniczo PGE Ekstraliga i teraz musi znaleźć jakieś rozwiązanie, bo w innym razie każdy dodatkowy pieniądz, który trafi do ligi, zostanie wydany na kontrakty. Zawodnicy, mając możliwość zarobienia większej kasy, nie odpuszczą, a przyparci do muru prezesi zapłacą każde pieniądze, żeby mieć dobry skład. Prezesi między sobą się nie dogadają, więc rozwiązanie musi znaleźć prezes Ekstraligi Wojciech Stępniewski. On musi podać receptę, która zostanie zastosowana.