Nowak, Thorsell, Kildemand, Karczmarz, Jeppesen, Woelbert czy Krcmar - to miały być te nazwiska, które zawojują ligę i w cuglach awansują wyżej. De facto Stal mogłaby wystawić dwie drużyny i obie byłyby silne. Jak to zwykle bywa w przypadku tak zwanych dream-teamów, życie pokazało że nie jadą ani pieniądze, ani nazwiska. Oczywiście Stal zgodnie z oczekiwaniami jest mocna, zajmuje miejsce w czubie tabeli, ale nie ma mowy o żadnej dominacji. Kilka dni temu mimo sześciopunktowego prowadzenia i wrażenia kontrolowania meczu, rzeszowianie tylko zremisowali u siebie z Kolejarzem Opole i to właśnie z tą drużyną obecnie w lidze przegrywają. To tylko sport i podobne historie się zdarzają, ale umówmy się - ktoś z takim składem na własnym torze nie powinien do nich dopuszczać. Sprawa awansu jest oczywiście otwarta, bo o wszystkim zadecyduje wyłącznie faza play-off. A ta dopiero za mniej więcej dwa miesiące. Nie chcieli go. Poszedł wyżej i jest gwiazdą W zespole Stali nie ma już Jonasa Jeppesena, jeszcze rok temu żużlowca z PGE Ekstraligi. Duńczyk nie łapał się do składu w Rzeszowie i poszedł... o ligę wyżej, gdzie w barwach Landshut Devils wygląda naprawdę korzystnie, co brzmi lekko kuriozalnie, ale jest faktem. Stal jest niego specjalnie słabsza nie jest, ale nie przypomina zespołu, który miałby roznieść ligę. O wiele bardziej na taki wygląda pierwszoligowy Falubaz Zielona Góra. Rzecz jasna gwiazdy ze Stali Rzeszów zakontraktowane są po to, by finalnie po prostu wywalczyć awans, więc być może po sezonie nie będzie sensu wypominać im wpadek. Historia Stali pokazuje jednak, że nawet na najniższym szczeblu należy liczyć się z tym, że niczego nie ma za darmo. Stal ma pierwszoligowy skład i pieniądze, ale to ligi za nią nie wygra. A już na pewno nikt się przed takim gwiazdozbiorem nie położy, o czym rzeszowianie zdążyli się już przekonać.