Szymon Makowski, Interia: Łódź to obecnie drugie największe żużlowe miasto w Polsce. Jakiś czas temu wybudowano także nowoczesny obiekt. W klubie na finanse również nie mogą narzekać. Dlaczego w takim bądź razie Orzeł walczy o utrzymanie w 2. Ekstralidze? Jacek Frątczak, były menadżer klubów z Zielonej Góry i Torunia: Zupełnie szczerze zawsze z dużym szacunkiem odnosiłem się do prywatnych pieniędzy w żużlu. Pan Witold Skrzydlewski dokładnie wpisuje się w ten obszar mojego szacunku. Zadawałem sobie często takie jedno pytanie i mam nadzieję, że się za to nie obrazi. Brakuje mi w Łodzi takiej definicji celu. Duże miasto, piękny stadion, a tak naprawdę brakowało mi zawsze takiej kropki nad "i", jeśli chodzi o cele sportowe, jak i samego fundamentu funkcjonowania żużla w Łodzi. Jeździć na poziomie ratowania się przed spadkiem dla takiego ośrodka nie przystoi. Tam jest o wiele większy potencjał. Niejednokrotnie mówiło się o Orle jak o czarnym koniu rozgrywek, a jednak zawsze czegoś im brakowało. Tego im brakuje Co pan myśli o ich składzie na przyszłoroczny sezon? - Skład jest oparty przede wszystkim na zawodnikach ambitnych z potencjałem i po zupełnie niezłych sezonach. Ten skład jest bardzo ciekawy i nie wypada mi mówić, a nawet nie chcę, bo nie mam takiej potrzeby mówić o Łodzi w szarych barwach. Mam dużo szacunku do pana Witolda, który notabene zawsze pamięta o wysłaniu życzeń świątecznych, czego jestem pod wrażeniem. Ta mieszanina jest bardzo interesująca i muszę przyznać, że z dużą ciekawością będę przyglądał się drużynie z Łodzi. Trzymam kciuki, żeby rzeczywiście tym składem sprawili niespodziankę in plus i powalczyli o półfinał. Na czym polega problem, że nie korzystają ze swojego potencjału? - Problem polega na tym, że w pewnym momencie nie postawiono wszystkiego na jedną kartę. Takie mam wrażenie. W mojej ocenie zabrakło takiej determinacji na każdej płaszczyźnie. Może to wynikać z tego, że tutaj tradycji ekstraligowych nie było, a sama Łódź w większym stopniu kojarzona jest przede wszystkim z piłką nożną. Można szukać historycznie takiego przekonania, że to jednak można zrobić. Wspomniałem o determinacji środowiskowej, ale żeby była jasność, że tu nie wystarczy tylko klub. To musi być wsparcie miasta, lokalnego biznesu i bez istotnego wsparcia samorządu milionami złotych, to się po prostu nie da awansować do Ekstraligi. Musi być jednak takie poczucie w środowisku, że czujemy smak tej Ekstraligi, aby taki był założony cel. Swoimi wypowiedziami odstrasza gwiazdy? Tak to chyba obecnie wygląda w Rzeszowie. - Muszą też być ludzie korzenie, czyli środowisko wywodzące się z tego miasta. Powinny być tradycje na wysokim poziomie sportowym i w momencie, kiedy będzie to dobrze poukładane, skonsolidowane i zaopatrzone w finanse, to jest w stanie to wyciągnąć. W tym tkwi właśnie sukces Stali Rzeszów, która awansowała do pierwszej ligi i za chwilę będzie zgłaszać aspiracje ekstraligowe. Zajęli się tym ludzie, którzy mają doświadczenie i wywodzą się z Rzeszowa. Tę tradycję i determinację trzeba zbudować w Łodzi, bo myślę, że to tego właśnie brakuje. Takiego materiału pierwotnego. Niejednokrotnie gwiazdy odchodziły z Łodzi skonfliktowane z prezesem. Pan Skrzydlewski również często nie gryzie się w język, oceniając swoich zawodników. Czy to nie działa trochę na niekorzyść klubu? - Jest to postać kontrowersyjna, ale jeżeli zna się środowisko i tych chłopaków, którzy w Łodzi jeździli to proszę mi wierzyć, że w większości przypadków mimo wszystko wypowiadają się pozytywnie. Nie chcę mówić konkretnych nazwisk, ale takie sygnały do mnie dochodzą. To jest prawidłowe i moim zdaniem wiarygodne. Niejeden Witold potrafi w mediach oficjalnie kogoś zrugać. Swego czasu taki wizerunek funkcjonował wokół prezesa klubu z Torunia. Koniec końców okazywało się, że wcale tak źle nie jest, jak o nim mówią.