Milioner mu nie zapłacił, wynajął prawników. Na jaw wychodzą nowe fakty
- Można mnie nie lubić, ale w tym roku naprawdę miałem pod górkę. Myślę, że trafiłem do najgorszego klubu, jaki tylko mógł mi się przytrafić - mówi nam w szczerym i mocnym wywiadzie żużlowiec Oskar Polis. Kontrakt Polaka w H. Skrzydlewska Orle Łódź już wygasł, ale ten rozdział nie został dla Polisa zakończony. Niewykluczone, że strony spotkają się w Trybunale Polskiego Związku Motorowego. - Myślałem, że jedna osoba jest słowna i zachowa się w porządku. Niestety, skończyło się tak, że sprawa trafiła do prawników i czekam, jak to wszystko się dalej rozwinie - dodaje nasz rozmówca. Prezesem i właścicielem łódzkiego klubu jest Witold Skrzydlewski, znany biznesmen i milioner.
Sebastian Zwiewka, Interia: To prawda, że poinformował pan Polski Związek Motorowy o nierozliczeniu pełnego kontraktu w H. Skrzydlewska Orle Łódź za sezon 2024?
Oskar Polis, żużlowiec OK Kolejarza Opole i były zawodnik H. Skrzydlewska Orła Łódź: Myślałem, że jedna osoba jest słowna i zachowa się w porządku. Niestety, skończyło się tak, że sprawa trafiła do prawników i czekam, jak to wszystko się dalej rozwinie.
Klub w trakcie sezonu nałożył na pana karę i przy końcowym rozliczeniu odjął pewną kwotę?
- Tak.
Za co była ta kara?
- Dostałem karę w wysokości 20 tysięcy złotych za to, że raz bez zgody trenera opuściłem trening. Nie było mnie, bo odbył się dzień po moim powrocie ze Szwecji. Prawda jest taka, że byłem dostępny na praktycznie wszystkich treningach, odliczając zwolnienie lekarskie. Wyliczyli mi dwa czy trzy treningi. Za to dostałem 20 tysięcy. Oliver Berntzon i Luke Becker jeżdżą w paru ligach, więc na większości treningów nie było większości zawodników. Głównie przyjeżdżali juniorzy i polscy zawodnicy. Ja miałem takiego pecha, że raz mnie też nie było i zostało do podczepione pod karę.
Żużel. Oskar Polis: Orzeł Łódź? Zostałem wykolegowany, cały czas miałem pod górkę
O rozstanie z klubem pytać nie muszę, bo widzę, że nie podaliście sobie rąk w serdecznej atmosferze.
- Przychodząc do tego klubu, wiedziałem, że sytuacja jest ciężka. Był jeden zawodnik więcej, z czego jeden to przyjaciel trenera. Przez tę przyjaźń non stop miałem pod górkę. Liczyłem, że obronię się wynikiem sportowym. Tak też na początku było. Byłem najlepszy na treningach, na sparingach oraz w wyścigach spod taśmy. Na wszystko mam dowody i nagrania, ale co z tego, skoro znajomości zrobiły swoje. Prawda jest taka, że zostałem wykolegowany.
W barwach łódzkiego klubu odjechał pan cztery mecze. Trzy były niezłe. Trafił pan do złego klubu? W innym mogło być inaczej?
- Myślę, że trafiłem do najgorszego klubu, jaki tylko mógł mi się przytrafić. Tak mogę powiedzieć. Wiedziałem, że jest o jednego zawodnika więcej, że jeden przyjaźni się z... nie będę mówił z trenerem, tylko z instruktorem, ale sądziłem, że obronie się wynikiem. Byłem o to spokojny. Przed pierwszym meczem zostałem zawołany do pokoju jako zawodnik pewny miejsca w składzie i zapytano mnie, kogo wypuścić: Gapińskiego czy Kaczmarka. Tak naprawdę to wygrywałem 80 proc. wyścigów, w których byliśmy między sobą puszczani spod taśmy. Czułem się spokojny. W pierwszym meczu zdobyłem 8 punktów i zostałem odstawiony. Co tu dużo mówić. Powiem tak - można mnie nie lubić, ale w tym roku naprawdę miałem pod górkę i źle trafiłem.
Pańska trudna relacja z kibicami mogła mieć na to wpływ?
- Słowo "kibicami" to jest liczba mnoga. Zdaję sobie sprawę, że dużo ludzi mnie nie lubi. Tylko że jak ktoś wypowiada w moim kierunku wulgarne słowa, to ja nie jestem człowiekiem, który się nie odezwie. To był jeden pseudokibic, tak mogę go nazwać.
Gwiazdor rozsadzi drużynę od środka. Ryzykowny transfer utytułowanego klubu
Nie sparzył się pan na Metalkas 2. Ekstralidze? Jazda na drugim poziomie rozgrywkowym nadal jest pańskim celem?
- Jak najbardziej. Gdybym nie miał robione pod górkę, to ten sezon lepiej by się dla mnie rozwinął. Na pewno byłbym spokojniejszy psychicznie, a spokój to podstawa. Jadę w pierwszym meczu, robię 8 punktów, zostaję odstawiony. Później zawodnicy rywalizujący ze mną o skład robili po jednym punkcie, a ja do składu nie wracałem. Niezrozumiałe. Kto jest mądry, sam odpowie sobie na te pytania.
W pierwszym meczu zdobyłem 8 punktów i zostałem odstawiony. Co tu dużo mówić. Powiem tak - można mnie nie lubić, ale w tym roku naprawdę miałem pod górkę i źle trafiłem
~ Oskar Polis
Żużel. Orzeł Łódź. Oskar Polis vs Witold Skrzydlewski. Czy to miało sens?
Pod względem finansowym sezon 2024 w pańskim przypadku jest na minus?
- Odjechałem parę meczów, zarobki nie były złe. W tamtym roku miałem dużo jazdy i dużo więcej wydatków, w tym tej jazdy za dużo nie było. Aż tak źle na tym nie wyszedłem. Prawda jednak jest taka, że w żużlu jest, jak w normalnej pracy. Jak jeździsz, to zarabiasz, a gdy jesteś na zwolnieniu, to nie zarabiasz i pieniędzy jest mniej. Aż tak źle jednak nie było.
W jednym z wywiadów nazwał pan siebie "ciężkim człowiekiem". Czy współpraca z tak charakternym szefem, jak Witold Skrzydlewski, miała w ogóle sens? Czy to mogło się udać?
- Odpowiem w ten sposób. Myślałem, że pan Witold przede wszystkim jest w porządku i to, co powie, tak się dokona. Trochę zmieniłem zdanie, po poprzednim sezonie ustalenia były inne. Kto inny miał być trenerem, miało nie być Kaczmarka. Później okazało się inaczej. Pechowo trafiłem. Liczyłem, że obronię się wynikiem sportowym i w mojej ocenie się obroniłem. Były jednak siły wyższe, na które nie miałem wpływu. Mogę podać prosty przykład.
Śmieją się z tego transferu. Wielki cios, nokaut na powitanie
Słucham.
- Mieliśmy trening. Pan Maciej stwierdził, że będzie liczył punkty. Nazwijmy to treningiem punktowanym. Startowała nasza trójka: ja, Gapiński i Kaczmarek. Wyszło tak, że Polis miał najwięcej punktów i był spokojny o udział w meczu, a Gapiński z Kaczmarkiem zakończyli ten trening ex aequo. I teraz jak to rozegrać. Zagwozdka była na godzinę czasu, jak rozliczyć punkty z tego treningu, bo Kaczmarek nagle stwierdził, że jak jechał ostatni, to zjeżdżał i miał wpisywane wykluczenie, a nie jeden punkt. Uznał, że był trzeci, więc jakby dojechał, to miałby punkt i uzbierałby więcej od Gapińskiego.
Jak to się skończyło?
- Finalnie trener, jego przyjaciel, po godzinie powiedział mu, że w meczu nie jedzie. Ze łzami w oczach wyjechał ze stadionu. Nie kłamię, mówię szczerze. Jestem zły, bo tacy ludzie zepsuli mi sezon. Sport polega na tym, że lepszy wygrywa i jedzie. W tym przypadku tak nie było. Bez znajomości zostałem wykolegowany.