Waleczny, ale pechowy Zawodnik niezwykle ambitny, momentami płacący swoim zdrowiem za punkty dla klubu. Kibice w grodzie nad Brdą zawsze będą pamiętać sezon 2004, w którym Robacki był jednym autorów utrzymania drużyny w lidze. Jako junior Michał Robacki prezentował się - poza pojedynczymi wyskokami - raczej średnio. Przeplatał dobre występy ze słabymi. Od początku jego kariery było widać jednak ogromne serce do walki, bo ten zawodnik nie odpuszczał nawet jadąc daleko z tyłu. Od pierwszych chwil na torze niemniej miał sporego pecha, bo ofensywny styl jazdy przyczyniał się do wielu kontuzji. Już pierwszy występ ligowy 17-letniego bydgoszczanina zakończył się niefortunnie. Podczas starcia z Włókniarzem Częstochowa upadł i doznał wstrząśnienia mózgu. W Polonii był podstawowym juniorem, ale wówczas zbyt wielu sensownych rywali do składu nie miał. Tak czy inaczej, z nich wszystkich prezentował się najlepiej. Z oczywistych względów już będąc młodzieżowcem, miał na swoim koncie spore sukcesy rozgrywek drużynowych. Startował bowiem w Polonii, która wtedy była jedną z najlepszych drużyn w Polsce. Gdy pod koniec 2001 roku Robacki przechodził do grona seniorów, był już trzykrotnym złotym medalistą Drużynowych Mistrzostw Polski i miał także jeden brąz wywalczony w tych rozgrywkach. W 2001 roku był także w drużynie, która zdobyła brąz Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych w Rybniku. Na Śląsku zaprezentował się kapitalnie, zdobywając 18 punktów, a więc komplet w sześciu startach. Medal bydgoszczan był wówczas dużą niespodzianką. Tego mu nigdy nie zapomną Gdy Robacki był już seniorem, nadal mówiono o nim jako o zdolnym, mającym serce do walki chłopaku, który nie pokazał jeszcze pełni swoich umiejętności. Żużlowiec miał specyficzną tendencję: bardzo dobrze jeździł u siebie, ale nie potrafił tego samego pokazać na wyjazdach. Najlepsze wyniki notował przeważnie właśnie przy Sportowej, bo tam znał każdy fragment toru. Nie mógł się jednak doczekać momentu, w którym jego rola w zespole byłaby większa niż tylko doparowego z zadatkami na coś więcej. Taki moment przyszedł pod koniec 2003 roku, kiedy klub z Bydgoszczy przeprowadził istną rewolucję personalną. Jednym z najważniejszych elementów nowej układanki był właśnie Robacki. Po wielu latach z drużyny odszedł Tomasz Gollob, ale nie tylko on. Pożegnano się w zasadzie ze wszystkimi liderami, także z Jackiem Gollobem i Piotrem Protasiewiczem. Sprowadzono Andreasa Jonssona, któremu nowy regulamin nie pozwolił zostać we Włókniarzu. Do tego zespół oparto na Jacku Krzyżaniaku i Mirosławie Kowaliku. Był też Andy Smith i ambitny junior Krystian Klecha. Liczono na to, że odpali również Robacki. Generalnie Polonia z góry skazana była na spadek i nikt nie wierzył, że uda się tego uniknąć. Trudno było się dziwić - skład na papierze w porównaniu do rywali wyglądał tragicznie. Ostatecznie, sezon 2004 był jednym z tych, które kibice w Bydgoszczy wspominają do dziś. Jonsson odjechał kosmiczny sezon, przez cały rok nie notując żadnego zera i zaledwie dwa trzecie miejsca. Pozostali również nie zawiedli, a samego siebie przeszedł Robacki, który w meczach na własnym torze (tak naprawdę tylko te się wówczas dla Polonii liczyły) regularnie zdobywał dwucyfrówki i pokonywał najlepszych, przez niemal cały rok jeżdżąc poważnie kontuzjowanym. Miał przepuklinę czy pęknięte żebra. Podczas meczu z Włókniarzem Częstochowa, w ostatnim biegu dostał kamyczkiem spod koła rywala w żebro i stracił oddech. W sobie tylko znany sposób dojechał do mety, a na prostej przeciwległej upadł i potrzebował tlenu. Niebywałe poświęcenie, którego w Bydgoszczy nigdy nie zapomną. Ogólnie można powiedzieć, że w tamtym sezonie Robacki zostawił dla Polonii mnóstwo zdrowia na torze. Poradził sobie po karierze Niestety, liczne upadki i urazy przyczyniły się do szybkiego zakończenia kariery przez bydgoskiego bohatera. Pojawiły się problemy z kręgosłupem oraz z szyją, a także kłopoty ze snem. Ostatni sezon w karierze, czyli 2006, spędził w GTŻ Grudziądz. Sezon to chyba jednak zbyt dużo powiedziane, bo od maja tamtego roku w ogóle nie jeździł. Stwierdził, że skoro ma z czego żyć, to lepiej odpuścić sobie takie ściganie niż robić to na siłę. Nie było sensu ryzykować zdrowiem, narażać rodziny na stres, a do tego nie czerpać z tego radości i robić to de facto tylko z przyzwyczajenia. Już jednak będąc czynnym zawodnikiem, Robacki - co godne pochwalenia i zwrócenia uwagi - zabezpieczał sobie przyszłość. Otworzył pizzerię Mario, której logotypy były widoczne na jego kewlarze czy obiciach motocykla. Co ciekawe, nie jest jedynym żużlowcem powiązanym z tą pizzerią. Pracował tam także Damian Adamczak w trakcie swojej żużlowej kariery. Koniec końców, trzeba obiektywnie powiedzieć, że Robackiemu w przygodzie z żużlem zabrakło trochę szczęścia. Być może gdyby jeździł nieco później i jego upadki miałyby miejsce w obecności dmuchanych band, potoczyłoby się to inaczej. Sam zawodnik jednak w Bydgoszczy będzie zawsze szanowany, a to co zrobił w 2004 roku zapisało się złotymi zgłoskami w historii żużla nad Brdą. Zobacz Sport Interia w nowej odsłonie! Sprawdź