Bolidy na plaży i w centrach handlowych Piszę ten tekst na świeżo, zaraz po wyścigu Formuły 1 w Miami, którego byłem naocznym świadkiem. To już drugi raz, kiedy to miasto, słoneczna Floryda gości najlepszych kierowców świata. Amerykanie są zachwyceni, zainteresowanie i odzew są tak wielkie, że kolejne lokalizacje same próbują wpychać się do kalendarza. F1 to fenomen. Uwieńczenie święta motoryzacji, prędkości, sprawdzenia możliwości człowieka i bolidów. To wydarzenie można porównać chyba jedynie do Super Bowl, na którego punkcie mieszkańcy USA także szaleją. Mają też wiele wspólnych mianowników. Pełne trybuny, drogie bilety i show, jakie co jak co, ale "Jankesi" potrafią zrobić. W zeszłym roku promocja pierwszego w historii wyścigu na torze w Miami była ogromna. Na każdy kroku spotykaliśmy informację, że ściganie zbliża się z prędkością bardzo mocno wiejącego w tej części Stanów Zjednoczonych wiatru. Pędzący bolid można było dojrzeć nawet podczas podróży autostradą lub ulicami miasta. Charakterystyczna auta stały w restauracjach, centrach handlowych i przy plaży. Było gwarno i głośno nie tylko na torze. A właśnie, decybele, dawniej w żużlu z daleka było słychać, kiedy rozgrywane są zawody. Echo pracujących motocykli niosło się het, daleko. Starci kibice na pewno pamiętają tę piękną melodię graną przez motocykle żużlowe. Niestety, to już przeszłość, w speedway'u, w przeciwieństwie do królowej motosportu, zaczęto majstrować przy decybelach. F1 się nie ugięła, dźwięku nie ograniczono i to jest piękne. Żużel może czyścić buty Formule 1 Swoją drogą, czy w Europie - dążącej do oazy i ciszy, wyobrażacie sobie jazdę na elektrycznych motocyklach? Albo elektryczna F1? Tutaj, to chociaż na zakrętach zapiszczą jeszcze opony i hamulce, a w żużlu już nawet kamyczkiem nie można dostać spod koła. O różnicach finansowych nie ma nawet, co wspominać, bo to prawdziwa przepaść. Uciąłem sobie kiedyś na ten temat pogawędkę z Robertem Kubicą. Myślę, że cały polski żużel nie utrzymałby jednego zespołu F1. I to nie przez rok, ale po miesiącu by splajtował. W finansowanie poszczególnych teamów zaangażowani są światowi giganci z różnych rynków. U nas, przy odrobinie szczęścia można dostać kasę z nadania politycznego za pomocą spółek skarbu państwa albo od naiwnych samorządów. Jedni i drudzy nie wydają swoich pieniędzy więc mogą szaleć do woli, w zależności od kaprysu i humoru. Reasumując, różnica w budżetach jest kolosalna, a to przekłada się na profity z reklam. A już w sobotę widzimy się na Stadionie Narodowym w Warszawie. Czy Bartek Zmarzlik znajdzie pogromcę, a może wreszcie, któryś z Polaków zdejmie klątwę z największej areny w kraju i wygra w stolicy? Ze sportowym pozdrowieniem Senator Robert Dowhan