Ufff kamień spadł mi z serca. Jason Doyle nie poszedł do Krosna dla kasy. Australijczyk nie złamał danego słowa w Lesznie, bo prezes Grzegorz Leśniak przelicytował Fogo Unię. Byłego mistrza świata i Cellfast Wilki połączyły wspólne cele i wizja rozwoju klubu. Miał plakaty drużyny z Krosna nad łóżkiem Czego państwo nie rozumiecie? Każdy kto obejrzał prezentację beniaminka PGE Ekstraligi nie powinien już mieć wątpliwości, że to była miłość od pierwszego wejrzenia. Leśniak zadzwonił do Doyle’a, a temu od razu zmiękły nogi. Nawet wyobrażam sobie jak mogła wyglądać taka rozmowa. Prezes Leśniak: - Halo, Jason? Z tej strony Grzegorz Leśniak. Może chciałbyś...? Jason Doyle: - No wreszcie Grzesiu, nie musisz kończyć. Strasznie się cieszę, czekałem na ten telefon odkąd awansowaliście. Od dawna marzyłem, aby założyć kewlar z wilkiem. Mam w domu wszystkie kasety wideo z meczami KKŻ-u z lat 90, a nad moim łóżkiem wisiał plakat Laszlo Bodiego. Widziałem już na youtube rynek. Jest przepiękny! No dobra, a teraz żarty na bok. Bądźmy poważni, Jason nie znalazł się na Podkarpaciu, bo prezes obiecał mu darmową kiełbaskę po każdych zawodach. Niestety, Jason nie podpisał także kontraktu w Wilkach, bo Leśniak obiecał mu owocowe czwartki. Co gorsza, Doyle nie wybrał również Krosna, bo tak spodobały mu się siekiery od sponsora tytularnego. Mikkel Michelsen, który zmienia mistrza Polski z Lublina na Częstochowę, nie trafił do Włókniarza, ponieważ uwielbia weekendowe spacery pod Jasną Górę. Doskonale pamiętam też uśmiechniętego od ucha do ucha Rune Holtę, który przed sezonem 2007 z powieszonym na szyi szalikiem Unii Tarnów opowiadał dyrdymały o tym, że od zawsze miał ten klub w sercu więc decyzja o powrocie do Jaskółczego Gniazda była jedną z łatwiejszych. Kilka miesięcy później Unia wpadła w kłopoty finansowe i jego serce biło już gdzie indziej. Kasa, misiu, kasa. Mają coś z polityków, kochają pieniądze Powołuję się na przykład Doyle’a, bo jest najświeższy i akurat ten żużlowiec nazbierał przez lata kariery w Polsce trochę brudu za uszami. Parę klubów nabił w butelkę. A nie jest, to żadną tajemnicą, o czym zresztą zainteresowani prezesi wielokrotnie już wspominali. Niektórzy żużlowcy mają zadatki na naprawdę niezłych polityków. Nie znają słowa wstyd, gadają to, co każdy chce usłyszeć i wydaje im się, że ciemny lud kupi te ich oklepane formułki. A przy tym nie drgnie im nawet brew, zrobią to z kamienną twarzą. Są jak ten sprzedawca w sklepie, który nawinie każdy makaron na uszy, żeby tylko opchnąć towar. Całe szczęście armia żużlowych najemników, wzorem z lig piłkarskich nie całuje jeszcze herbów klubowych. Wiadomo, że dziennikarz musi zadać pytanie, dlaczego zawodnik X przechodzi do klubu Y, ale piszę to po raz enty, ufundowałbym nagrodę dla żużlowca, który pierwszy, bez owijania w bawełnę załaduje prosto z mostu, iż do zmiany otoczenia skusiła go wielka kasa. Przecież to żaden wstyd przyznać się, że dostałem lepszą, bardziej atrakcyjną ofertę, robotę, a rachunek ekonomiczny musi się zgadzać. Nikt już nie jeździ dla idei. Piękna, romantyczna epoka czarnego sportu się skończyła. W gruncie rzeczy kibicuje się drużynie, a nie zawodnikom. Oczywiście, można mieć swoje sympatie, kogoś lubić bardziej, ale ja np. nie zmieniłbym stosunku do żużlowca, jeśli ten z rozbrajająca szczerością zastrzeliłby mnie stwierdzeniem, że dostał gdzieś "bańkę" więcej. Nawet chyba miałbym do niego większy respekt i pokłoniłbym mu się w pas.