Kamil Hynek, Interia: Sporządził pan listę noworocznych postanowień? Jacek Ziółkowski, menedżer Motoru Lublin: Nie bawię się już w takie rzeczy. Kiedyś coś tam planowałem długoterminowo, ale teraz od tego odstąpiłem. Założenie jest jedno, żeby nie gnuśnieć i prowadzić aktywny tryb życia. Myślałem, że pan mi powie otwartym tekstem: dalej będę menedżerem Motoru Lublin. - Trafił pan pod zły adres. To nie jest pytanie do mnie. Proszę dzwonić do klubu i tam zapytać, czy chcą jeszcze "użerać" się z Ziółkowskim. Czy na razie nie wie pan na czym stoi? - Z Kubą Kępa dogadujemy się zazwyczaj tuż przed sezonem. Nie potrzebujemy do tego kilkumiesięcznego wyprzedzenia. W klubie wiedzą, że nigdzie się nie wybieram, jestem na miejscu, pod bronią, zwarty i gotowy. Zapału do pracy mi nie brakuje więc jeśli szefostwo Motoru nadal będzie zainteresowane współpracą ze mną, chętnie podejmę rękawicę. Pamiętam, że w trakcie poprzedniego sezonu miał pan rozterki, czy odejść, czy jednak zostać, w każdym razie dało się odczuć, że jest pan trochę zmęczony. Rozumiem, że teraz, kiedy Motor sięgnął po wicemistrzostwo Polski, a pana wybrano menedżerem sezonu w PGE Ekstralidze, ten apetyt rośnie w miarę jedzenia? - Zawsze tak jest, że wygrany wyścig nie męczy zawodnika, a w ciągu dobrego sezonu, z kolei człowiek się mnie męczy i ta robota jeszcze go bardziej nakręca. W żadnym wypadku nie wysyłam pana na emeryturę, ale tak trochę pół żartem pól serio cytując wersety zwrotki genialnego utworu grupy Perfect trzeba wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym, w glorii chwały. - Coś w tym jest, ale chyba mam jeszcze coś w żużlu do zrobienia i tego będę się trzymał (śmiech). Srebrny medal ma pan schowany głęboko w szufladzie, czy leży gdzieś na honorowym miejscu? - Na razie jest na widoku. Był okres świąteczny, w odwiedziny przyjeżdżała rodzina, znajomi, każdy chciał go dotknąć i obejrzeć, dlatego nie odkładałem go za daleko. Cieszył się dużym zainteresowaniem. "Szczakielem" za menedżera sezonu podzielił się pan z trenerem Maciejem Kuciapą? - Musielibyśmy ją podzielić na pół, a byłoby trudno, bo statuetka jest dość ciężka i masywna. Ale spokojnie, nie przywłaszczyłem sobie tej nagrody. Odbieram ją tak, że jest dla nas obu. A może za dwanaście miesięcy zmienią się nieco zasady wybierania i będzie można głosować na duety? To może niech "Szczakiel" stoi pół roku u pana i następne pół u trenera Kuciapy? - W sumie niezły pomysł. Pomyślimy. A najlepiej gdyby udało się doprowadzić do sytuacji, żeby teraz Maciek odebrał taką samą. Gdyby Krzysztof Buczkowski pojechał cały sezon, tak jak końcówkę, a tę miał znakomitą, to dylemat dotyczący jego odejścia byłby większy? - U nas jest tak już od paru lat i ten schemat się sprawdza, że z sezonu na sezon wymieniamy jedno, góra dwa ogniwa. Padło na Krzysia, choć ten play-off wyszedł mu bardzo fajnie, ale uważam, że ruch z Maksymem Drabikiem jest prawidłowy. Należało wpuścić trochę świeżej krwi do drużyny. Nie szaleliście na rynku. Jest zmiana 1:1, czyli za Buczkowskiego przychodzi Drabik. Ale pana zdaniem ten transfer nie jest obarczony ryzykiem? Maksym wraca po rocznej przerwie. - Grisza Łaguta i Patryk Dudek, którzy też z różnych względów musieli odpokutowywać za grzechy, wracali mocniejsi. Nie mam najmniejszych obaw, że z Maksymem będzie podobnie. To zdolny facet, nie zapomniał jak się skręca w lewo, da sobie radę. Nasz zespół na tym transferze tylko zyska. Ten rok rozbratu z PGE Ekstraligą wzmoży w nim jeszcze większy głód sukcesu i głód jazdy. Grigorij Łaguta był niczym kameleon. Potrafił pojechać wybitnie, by za chwilę razić nieporadnością, a w całym sezonie pokazał tak "pi razy drzwi" z 70 proc. możliwości. - Był nierówny. Zanotował kilka występów, gdzie te losy meczów ważyły się i jego postawa była kluczowa. W Toruniu, Zielonej Górze, czy u nas z Gorzowem jego wygrane w ostatnich wyścigach zapewniały nam końcowe tryumfy. Ale rzeczywiście tych wahnięć też był trochę, miewał spotkania słabsze. W tej chwili najważniejsze, aby uporał się z problemami zdrowotnymi, bo sezon zakończył niefortunnie i długo o niego drżeliśmy. Jeśli wróci do pełni sprawności, a wiem, że trenuje już ostro na swoim ulubionym motocyklu crossowym, to znów zobaczymy starego-dobrego Griszkę w pełnej krasie. Łaguta, to taki gość, którego w poprzednich rozgrywkach w ciemno można było wystawić do biegu nominowanego, bez względu na to, jak zawalał serie w środku zawodów. - Decydujące fragmenty meczów miał rewelacyjne. Mogliśmy liczyć na niego jak na Zawiszę. Było takie spotkanie z Gorzowem, w którym straszliwie się męczył. Uciułał sześć "oczek" i nie prezentował się szczególnie, ale jak przyszło do wyścigu nominowanego, wziął sprawy w swoje ręce i pokonał kosmicznego Bartka Zmarzlika, dzięki czemu wygraliśmy ważne zawody. Sporo osób próbowało wam na przestrzeni rozgrywek wyrzucać ze składu Micheslena. A on był stabilniejszy niż Łaguta. - Mikkelowi pechowo ułożył się mecz w Zielonej Górze, gdzie zanotował kilka defektów. Wtedy kipiał ze wściekłości, co mnie akurat nie dziwi, bo uciekły mu cenne zdobycze. W Lublinie też chyba raz powinęła mu się noga, ale generalnie nie było się do czego przyczepić. Tylko, że żużlowcy to też ludzie, im też może przydarzyć się dołek formy. U nas nikt nikogo nie goni z widłami i nie wykonuje nerwowych ruchów, jeśli trafi na gorszy okres. Prosty przykład. Zarzucano nam, że notorycznie stawiamy na Krzysia Buczkowskiego, choć ten nie jeździł szałowo i powinniśmy go odsunąć. I teraz, czy gdybyśmy Krzyska odpalali, chłopak doszedłby do poziomu, jaki pokazał w półfinale play-off przeciwko Moje Bermduy Stali? W Gorzowie Buczkowski był bohaterem, dwa razy dowiózł do mety 5-1. Jarek Hampel nawiąże jeszcze do swoich najlepszych lat, czy to se na vrati, metryki nie oszuka i będzie już wyłącznie zawodnikiem swojego toru? - Słyszę komentarze, że Jarek się skończył, że jak wyjdzie ze startu, to dowiezie punkty, ale jak zostanie, to umarł w butach i koniec wyścigu. Przypomnę tylko niedowiarkom, żeby odświeżyli sobie w wolnej chwili takie biegi jak z Pawlickim w Lesznie, czy w Lublinie ze Zmarzlikiem. Jarek umie mijać na trasie, walczyć na dystansie. Gorąco wierzę, że Hampel poukłada sobie sprawy sprzętowe, a jeżeli tak się stanie, to rok 2022, będzie rokiem Jarka Hampela. Betard Sparta, eWinner Apator i Motor, to będą trzej królowie w nastęonym sezonie PGE Ekstraligi? - Na papierze tak to wygląda, że ten tercet ma najsilniejsze zestawienie. Ale to jest sport, tu wszystko może się zdarzyć. Jak wyjdzie w praniu, zobaczymy około kwietnia, maja. Padliście ofiarą własnego sukcesu. Każdy wynik poniżej podium będzie odebrany nie tylko w Lublinie, jak rozczarowanie. - Ale tak można by powiedzieć o naszym każdym, kolejnym roku, kiedy klub ruszył pięć lat temu i zamiast kroków robił susy, błyskawicznie awansując najpierw z 2. LŻ do eWinner 1. Ligi i dalej do PGE Ekstraligi. Mieliśmy kalkulować i zastanawiać się, czy pobyć tam ze trzy lata i później zaatakować elitę? Jasne, że nie - Co sezon rozwijamy się, wyciskamy lepszy wynik i teraz wpadałoby ten trend podtrzymać, a wiadomo, co się z tym wiąże (śmiech). Do sufitu już nie ma daleko - Gorzej jeśli dotrzemy to oczko wyżej, bo wtedy nam się cele skończą. Jest jeszcze obrona tytułu, o którą podobno trudniej niż o samo wejście na szczyt. Tak, tak. Spokojnie, motywacji na pewno nam nie zabraknie.