Dariusz Ostafiński, Interia: Krąży taka historia, że Bartek, chcąc się dostać na trening Stali Gorzów, ubrał pani buty na wysokim obcasie. Dorota Zmarzlik, mama Bartosza Zmarzlika: Tak było. Bartek chciał szybko urosnąć, bo trener pokazał mu, ile musi mieć, żeby wsiąść na motocykl. To teraz będzie druga historia, jak po wypadku Pawła, starszego brata Bartka, chciała pani wyrzucić wszystkie motocykle na śmietnik. - Niechętnie do tego wracam. To była bardzo trudna dla mnie chwila. Długo biłam się z myślami. Paweł mnie przekonał, żebym tego nie robiła, żebym nie karała Bartka za to, co jemu się stało. Proszę, jednak nie ciągnijmy tego tematu. Życiowe motto Doroty Zmarzlik Dobrze, choć przyznam, że nie rozumiem, jak w takim razie pani to wytrzymuje. Żużel, to życie na bombie. - Całe nasze życie jest jedną wielką niewiadomą. Wsiadając rano do samochodu i wyjeżdżając z domu, nie wiemy, co się stanie. Ja sobie powtarzam, że nie ma co przyciągać złych myśli. Trzeba brać życie za rogi i być pozytywnie nastawionym, bo wszystko i tak jest w rękach Boga. Tak trzeba podchodzić, bo inaczej byśmy zwariowali. I do tego żaden żużel nie byłby nam potrzebny. Ładnie to sobie pani poukładała. - To trzymanie się z dala od złych emocji i złych ludzi dobrze mi się jednak w życiu sprawdza. To chyba powinniśmy się cieszyć. Nie jesteśmy tacy źli, skoro pani z nami rozmawia. - Mam jednak swoją czarną listę (śmiech). Kto rządzi w domu Zmarzlików? To prawda, że pani rządzi w domu? - Nie rządzę. To bzdury. Role mamy podzielone. Tak ludzie gadają. - No jakbym mogła rządzić, jak chłopcy mają swoje rodziny. To są dorośli, odpowiedzialni ludzie. Mogę się pochwalić, że właśnie czekamy na drugiego wnuka. Żona Pawła spodziewa się dziecka. Wiemy, że to będzie chłopiec. Antek będzie miał się z kim bawić. Gratulujemy. - Dziękuję. A wracając do naszych relacji, to my z mężem prowadzimy swoją firmę, a Bartka i Pawła wspieramy. Teraz już bardziej rodzinnie niż zawodowo. Wnuczek jest naszym oczkiem w głowie. Za chwilę będzie ich dwóch i to jest nasza wielka radość. Ale jak Bartek był młodszy, niepełnoletni, to pani z nim chodziła na rozmowy kontraktowe? - Tak. Chyba na tym to polega. Żeby pomóc, wskazać drogę. Teraz już jednak z nim nie chodzę, bo to już nie jest Bartuś, ale Bartek, dorosły mężczyzna. Na rozmowy kontraktowe chodziła przygotowana Zostańmy jednak przez chwilę przy tych starych rozmowach kontraktowanych. Jeden z prezesów opowiadał mi, że przychodziła pani z długą listą życzeń. - My nie pochodzimy z żużlowej rodziny, więc przez naście lat się tego wszystkiego uczyliśmy. Nie byliśmy też bardzo zamożni, więc ta kariera Bartka była dla nas wyzwaniem. Były kredyty w banku. Jeden debet, drugi. Dużo zrobiliśmy, żeby synowi pomóc. A na tej liście, to głównie były części i wszystko, czego trzeba młodemu zawodnikowi, żeby mógł się rozwijać. Mąż Paweł jest złotą rączką, więc dużo robił we własnym zakresie, ale wszystkiego się przecież nie da. To teraz powiem, że ten sam prezes powiedział mi, że na tej liście nie było kosmicznych żądań finansowych. - O kasie żaden z nas nie myślał. Nam chodziło wyłącznie o to, by Bartek mógł się rozwijać. Na to były nam potrzebne środki z klubu. Ja mam w domu taki segregator sięgający czasów jazdy Bartka na miniżużlu. Tam skrupulatnie zapisywałam, ile czego zużyliśmy. Ile było opon i tak dalej. Nawet kilometrówki na zawody liczyłam. Dorota Zmarzlik: Ja już jestem babcią Pani mogłaby z tym segregatorem niejednemu młodemu, żądnemu sławy młodzieńcowi pomóc. - O nie, nie. Dziękuję bardzo. Ja już jestem babcią. Naprawdę. - Przychodzi taki okres, kiedy trzeba odciąć pępowinę. My już swoje z mężem zrobiliśmy. Teraz chłopcy są dorośli, mają swoje rodziny i muszą sami sobie radzić i podejmować decyzje. Oczywiście zawsze mogą na nas liczyć. A drugi raz do tej samej rzeki nie chcę wchodzić. Segregator ma wyłącznie wartość sentymentalną. Na zawody żużlowe jeszcze pani jeździ? - Już nie tak jak kiedyś. Na pewno jednak się z Sandrą (żona Bartka - dop. red.) wybierzemy. Bo my jeździmy razem. A jak Bartek ma problem, to do kogo biegnie? - Do męża. On z nim to załatwia. Paweł jest oazą spokoju. Bartek bardzo lubi, jak tata jest obok niego. Nie musi już niczego robić. Ważne, żeby po prostu był. Księgowa w teamie Zmarzlik A pani? - Ja jestem od finansów. Księgową jestem. Mamy teraz w sumie trzy firmy, bo jest nasza, Pawła, a działalność Bartka to też przecież firma. Która zarabia wielkie miliony. - Jak się jednak weźmie pod uwagę te wszystkie zagrożenia, to te miliony wcale nie są takie wielkie. Sam pan mówił, że żużel to ryzyko, że człowiek boi się o swoje zdrowie. Ja nie lubię rozmawiać, ani o tej ciemnej stronie żużla, ani o pieniądzach. Każdy z nas ma jakąś pracę i idzie do niej, żeby zarobić. To naturalne. Nie róbmy z tego sensacji. To teraz powiem pani coś, co się pewnie pani spodoba. Słyszałem, że choć Bartek ma w Motorze ryczałt i może sobie pozwolić na oddawanie biegów, gdy mecz jest wygrany, to niechętnie to robi, bo dla niego ważniejsze od kasy jest to, by skończyć mecz z 15 punktami, czyli kompletem. - To właśnie chciałam powiedzieć. Wynik sportowy, to się dla Bartka liczy. Jedno się w tej historii nie zgadza. On nie ma ryczałtu w Motorze. Prawdą jest jednak, że na pierwszym miejscu są sportowe ambicje, a pieniądze są gdzieś obok, są tylko dodatkiem. Ważnym, bo żużel to ogromne wydatki, o czym czasem się zapomina. Jak się czuje mama gwiazdy Jak się pani czuje, z tym że syn jest gwiazdą? - Jest rozpoznawalny, to prawda. Ja mam jednak dwóch synów i dwie super synowe. Jestem z nich wszystkich bardzo, ale to bardzo dumna. Tak mnie ta duma, rozpiera, że czasem brak mi słów, żeby wyrazić to, co czuję słowami. Ja się cieszę, że oni tak się dobrali, że tak sobie radzą. Paweł jako menadżer Bartka spełnia się w stu dziesięciu procentach. Nie wiem, czy jakiś inny człowiek oddałby Bartkowi tyle serca. Pani z mężem przygotowała Pawła do tej roli? - Nic nie dzieje się bez przyczyny. Z wielkiej miłości rodzi się jeszcze większa miłość. Zawsze wychodziłam z założenia, że nie można być rodzicem zaborczym, toksycznym. Trzeba zrobić swoje i potem krok do tyłu. Bardzo się pani życie zmieniło po sukcesach Bartka? - Może pana zdziwię, ale według mnie wszystko jest tak, jak było. Normalnie. Ja nie jestem mamą gwiazdy. Jestem mamą Bartka. Ciemne strony sławy? - Nie ma. Cały autobus z Kinic, gdzie mieszkamy, ma jechać na następny mecz do Lublina. Tak ludzie reagują na jej widok na stacji benzynowej Podjeżdża pani na stację benzynową, a tam wielki plakat z synem reklamującym hot-doga. - Jakoś nie zwracam na to uwagi. To może nie spowszedniało, ale nie robi na mnie wrażenia. Ja wychodzę z założenia, że nie wolno dać się zwariować. Trzeba oddzielać życie prywatne od pracy. A ludzie na stacji panią zaczepiają? - Tak. Czasami pytają, czy ja to ja i gratulują syna. W domu rozmawiacie o żużlu? - Nie. To już byłoby za dużo. Niedobrze jest przenosić sprawy zawodowe do życia osobistego. Mama o firmie syna i raportach, które robią Wspomniała pani, że jest księgową. Jak wygląda prowadzenie takiej firmy, jak tak należąca do Bartka Zmarzlika? - To nie jest mała firma. Zatrudnia cztery osoby, do tego są podwykonawcy. Robimy nawet raporty. Takie dotyczące medialności, jaki ostatnio zrobiła Stal Gorzów? - Taki sam, choć w innej firmie. Każda poważna firma musi mieć taki raport, żeby wiedzieć, na czym stoi. Skoro wspomniała pani o Stali, to proszę powiedzieć, czy Bartkowi ciężko było opuścić ten klub? - Nie wiem, nie pytałam. On sam podejmował decyzję. Widać tak musiało być. On chce się rozwijać. Proszę w to nie wątpić. Tak jak powiedziałam wcześniej, liczy się sport, a reszta przychodzi sama. Cała prawda o lotach awionetką do Lublina Myślała pani o przeprowadzce do Lublina? - W życiu. Miasto piękne, ale ja uwielbiam nasze Kinice. Zresztą do Lublina zawsze mogę pojechać. To bardzo blisko. Od nas pięć i pół godziny samochodem. A ja myślałem, że latacie na mecze awionetką, bo o tym pisały niektóre media. - Nie latamy awionetką. Marcin Gortat może was zabrać helikopterem. Będzie szybciej. - Bartek się zna z panem Marcinem jakiś czas. Dobrze im się rozmawia, ale z helikopterem dajmy spokój. Mamy dobre drogi. Czego życzy sobie pani na Dzień Matki? - Chyba tylko tego, żeby rodzina była szczęśliwa. Żeby synowie dalej byli dobrymi rodzicami, żeby kontakt z synowymi był taki, jaki jest. No i żeby zdrowie było, bo za chwilę drugi wnuczek. Z takimi małymi szkrabami, to jest sporo uciechy. Antek ostatnio mi w domu odkurzał. To było takie zabawne. Z drugiej strony, tak sobie myślę, że to dobrze, że on takie nawyki łapie. Bartek z Pawłem też się uczyli od małego, żeby zadbać o siebie, o dom. To się w życiu przydaje.