Stary stadion w Lublinie, choć najbardziej palące problemy zostały już na nim rozwiązane, wciąż nie dorównuje swym poziomem drużynie, która odjeżdża na nim swe domowe mecze. Strome schody, przedpotopowa bryła i inne tego typu zastrzeżenia to dla kibiców Motoru niezbyt istotne detale. Zależy im przede wszystkim na większej pojemności trybun. Mogą one pomieścić niecałe 10 tysięcy widzów. Motor Lublin to już marka To zdecydowanie za mało. Świadczy o tym nie tylko obecny na każdym meczu komplet widzów, ale i czas, w jaki rozchodzą się wejściówki. Choć wielu kibiców posiada całoroczne karnety, to jednorazowe bilety schodzą szybciej niż najświeższe nawet bułeczki. Jeśli są dostępne w systemie sprzedaży przez dłużej minut, to znaczy, że mecz nie cieszy się zbyt dużym - jak na lubelskie standardy - zainteresowaniem. W mieście trwa prawdziwy boom na czarny sport. Nie ma w tym nic dziwnego. Piłkarska sekcja Motoru - największy konkurent żużlowców - wałęsa się po trzecim poziomie rozgrywkowym, zaś jej żużlowa siostra przeżywa właśnie najlepszy okres w historii. Najpierw w 2 lata awansowała z samego do dna do PGE Ekstraligi, przed rokiem zdobyła drugi srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Polski w swej historii, a w tym sezonie jest już niemal murowanym faworytem do tytułu. Spór o stadion - kibice kontra ekolodzy Władze miasta od lat snują plany budowy nowego stadionu, który dorównałby swą klasą lokalnej drużynie. Proces jego powstawania - a właściwie powstawania planów na jego powstanie - ciągnie się jednak w ślimaczym tempie i trafia na coraz to nowe przeszkody. Już sama lokalizacja obiektu budziła spore kontrowersje. Konserwator zabytków storpedował pomysł wybudowania go przy Alejach Zygmuntowskich, na miejscu starego stadionu. Miasto zdecydowało się więc zagospodarować na ten cel swoją działkę nad rzeką Bystrzycą. Na pierwszy rzut oka wygląda ona zachęcająco, jest świetnie skomunikowana, blisko z niej na dworce kolejowy i autobusowy. Wcześniej działał tam klub jeździecki. Taka idea nie spodobała się jednak ekologom. Aktywiści przekonywali opinię publiczną o rzekomo niebywałym potencjale tego miejsca. Kreowali je na przyrodniczy raj w środku miasta. Kibice Motoru odpowiadali, że teren nie nosi w sobie żadnych walorów rekreacyjnych, bliżej mu do bagnistych mokradeł niż lokalizacji mogącej w przyszłości stanowić miejsce wypoczynku mieszkańców, a ponadto od lat jest ono potwornie zaniedbane i budowa na nim czegokolwiek byłaby dla Lublina wartością dodaną. Wielka polityka miesza się w żużel Ogólnomiejske debaty przerwała pandemia COVID-19. Do tematu wrócono w ostatnich miesiącach, ale prace nad projektem wciąż toczą się mozolnie. Sfrustrowani takim stanem rzeczy kibice Motoru urządzili przed kilkoma tygodniami pikietę pod ratuszem, której celem było pokazanie władzom jak wielu obywateli oczekuje nowego stadionu. Choć póki co stadion nie tylko nie istnieje, ale właściwie nawet nie został zaprojektowany, to już podzielił Lublin - a właściwie jego mieszkańców na pół. To jeden z najgorętszych tematów w mieście, jeden z tych, o których rozprawiają nawet taksówkarze i pracownice sklepów z warzywami. Nie ma więc nic dziwnego, że sprawą zainteresował się świat wielkiej polityki. - Prezydent Żuk stawia na spektakularne i kosztowne projekty, a w momencie, kiedy kolejne grupy pracowników i pracownic powiązanych z urzędem miasta protestują i domagają się wyższych płac, mówi, że nie ma na to pieniędzy - mówiła na spotkaniu w Lublinie posłanka partii Razem, Magdalena Długosz. - To nie jest najlepszy czas na spektakularne topienie milionów złotych w wątpliwe inwestycje, zwłaszcza że trzeba zadbać o pracowników budżetówki, którzy z przerażeniem patrzą na galopujące ceny - wtórował jej najbardziej znany przedstawiciel tego ugrupowania, Adrian Zandberg. W Lublinie nie ma nowego stadionu. Nie ma nawet jego projektu. Są gromkie dyskusje, próby zbijania kapitału wyborczego (tak z jednej, jak i drugiej strony barykady), wiele pustych słów i wyprzedawane w kilka minut bilety na mecze. Jeśli wszystko dalej będzie szło w tym tempie, to wkrótce w tej sprawie znów pojawi się konserwator zabytków. Tym razem po to, żeby wpisać na swoją listę coraz bardziej archaiczny obiekt przy Alejach Zygmuntowskich.