Dariusz Ostafiński, Interia: Pewnie już pan słyszał, że Rafał Szombierski dostał surowy wyrok. Marek Cieślak, były trener reprezentacji Polski: - Tak i można jedynie ubolewać nad tym, że ten Rafał, który był takim dużym talentem żużlowym, zmarnował sobie życie na własne życzenie. Mam nadzieję, że to będzie przestroga dla innych, że sport i tytuły nie chronią nas przed nieszczęściami. Zwłaszcza takimi, które sami sobie produkujemy. Przyznam, że obserwując przez te wszystkie lata Szombierskiego, miałem taką refleksję, że to się może źle skończyć. - Można mieć jedynie nadzieję, że nie będzie musiał tych ponad dziewięciu lat spędzić w kryminale. Ja siedząc miesiąc, bym zwariował, a co dopiero dziewięć lat. Trzeba wierzyć w to, że Rafał będzie się dobrze sprawował i część kary z niego zdejmą. Najważniejsze jest jednak to, żeby sobie uzmysłowił, że jego życie się nie skończyło, że wciąż jest młody i po wyjściu, po odbyciu kary, może jeszcze wszystko naprawić, poukładać sobie. Szombierski był często porównywany do Hampela. - Kiedy Jarek Hampel został mistrzem świata juniorów, to Szombierski zdobył brązowy medal. To był wielki talent, ale do tego, żeby zostać wielkim zawodnikiem i dobrym człowiekiem trzeba czegoś więcej. Czego? - Odpowiedniego otoczenia. Tu tego zabrakło. Środowisko, zwłaszcza to najbliższe, wiedziało o skłonnościach Rafała do niesportowego trybu życia. Wszyscy wiedzieli, co robi Szombierski i każdy to bagatelizował. Nie było jakiejś gwałtownej reakcji. Inna sprawa, że Rafał miał charakter, który trudno było okiełznać. Kluby często nie zwracają zawodnikom uwagi, bojąc się, że ich do siebie zrażą. - Dawniej było tak, że w każdym klubie było dwóch takich Szombierskich. Myślę tutaj o skłonnościach do picia. Inna sprawa, że żaden z nich nie był takim kozakiem, jak Rafał. Ja bym go porównał do Bohuna z Ogniem i Mieczem. Ten sam temperament. W żużlu jest problem picia? - Kiedyś był i to całkiem spory. Teraz zawodnicy się pilnują. Ponad dziewięćdziesiąt procent stroni od alkoholu. Po sezonie wrzucają na luz, i coś tam drinkują, ale to jest wszystko w bezpiecznych ilościach. Myślę sobie jednak, że sport ekstremalny i alkohol mogą iść w parze. - To akurat prawda. Żużel jest taki, że wyzwala w ludziach adrenalinę. To jest ciągłe życie w niebezpieczeństwie. Takie samo mają skoczkowie narciarscy, czy przedstawiciele innych sportów motorowych. Żyjąc tak, trzeba znaleźć odskocznię. Niektórzy nie potrafią i sięgają po alkohol. Rafał Szombierski powiedział mi kiedyś takie słynne zdanie: jedni się wieszają, a ja wolę się napić. - Największy problem z alkoholem jest po zakończeniu kariery. Żużlowiec karmiący się adrenaliną nagle zostaje bez tego wszystkiego i musi to czymś zastąpić. To samo mają jednak piłkarze i wszyscy inni. Każdy sportowiec wpada w taką pustkę i jakoś musi się w niej odnaleźć. Sporo o tym rozmawiałem z moimi zawodnikami. Co im pan radził? - Żeby znaleźli sobie jakiś nałóg, ale nieszkodliwy. Bo odnalezienie się w innych realiach nie jest łatwe. Długo po zakończeniu kariery miałem taki stan, że jak się zbliżał mecz, to chodziłem nabuzowany. Czułem się tak, jakbym za chwilę miał wyjechać na tor. To trzeba jednak przetrwać. Dlatego, jak kiedyś zadzwonił do mnie Robert Sawina i powiedział, żeby mu coś doradzić, bo on chce wrócić, to powiedziałem mu, żeby wsadził palec w imadło i uderzył kilka razy młotkiem. Oczywiście obok. Powiedziałem: wtedy będziesz miał adrenalinę, ale z żużlem daj sobie spokój. A pan jak sobie poradził? - Znalazłem nieszkodliwy nałóg, czyli rower. Jakby nie dwa koła, to chyba bym zwariował, albo co najmniej wpadł w depresję. Wrócę do cytatu z Szombierskiego. Dla niego alkohol był sposobem na radzenie sobie ze wszystkim. - To najłatwiej iść do sklepu, kupić flaszkę i wypić. Potem jednak ciężko z tego wyjść. Dlatego powtarzam, że trzeba się uzależnić od czegoś, co nie jest szkodliwe. Żużel uprawiają pasjonaci i oni muszą znaleźć inną pasję. Choćby zbierać znaczki. Żużel uprawiają osoby z trudnych środowisk, które potrzebują od klubu nie tylko kasy na motocykl, ale i lekcji wychowania. - I tu jest problem, bo prezes klubu przeważnie nie uprawiał ekstremalnego sportu. Taki prezes tylko rozlicza. Płaci i chce punktów. Zawodnik jest sam. Pomóc może mu trener, o ile to rozumie. Szombierski, dopóki był młody i zdolny, to był traktowany jak maskotka. - A potem został sam i bez przygotowania na to, co robić w ciężkich czasach. Tak to już jest, że z zawodnika wyciska się wszystkie soki, a kiedy staje się bezużyteczny, to dostaje bilet w jedną stronę. I z tego biorą się takie historie, jak ta Szombierskiego, który zabłądził i spowodował kraksę, jadąc po pijaku.