Dariusz Ostafiński, Interia: Rozmawiam z politykami, władzami żużla i wiele wskazuje na to, że sezon ruszy 3 kwietnia przy pustych trybunach. Cudem będzie zgoda rządu na 25 procent. Wie pan, co to oznacza? Marek Cieślak, były trener kadry, szkoleniowiec ROW-u Rybnik: - To zła wiadomość, bo sport bez kibiców, to jak nieposolone ziemniaki. Jak się ogląda mecze piłkarskiej Ligi Mistrzów i słucha doping puszczony z megafonów, to śmiesznie to wygląda. Nic nie zastąpi prawdziwego widza. Pan mówi o walorach estetycznych, a ja myślałem o kasie. Zero oznacza, że kluby będą miały kłopot z dopięciem budżetu. Wszystkie. Przy 25 procentach przez cały sezon problemy będą mieli niektórzy. - Wiem i dziwię się, że przy podpisywaniu kontraktów nikt nie wziął pod uwagę tego, że sytuacja może się nie zmienić. Doskonale pamiętam, że w oknie transferowym mieliśmy szaleństwo po każdej ze stron. Zawodnicy zachowywali się tak, jakby żyli w Eldorado, a prezesi, co usłyszeli, to przelewali na papier. Jeden przez drugiego. Zawodników bym nie winił. Gdybym był na ich miejscu, też bym licytował? - Ja też nie mówię, że oni winni, ale dwie strony się spotkały i podpisały takie umowy, jakbyśmy żyli w dobrych czasach. A wszyscy wiedzieli, że żyjemy w czasach stukniętych, strasznie niepewnych. Każdy normalnie myślący musiał w listopadzie 2020 wiedzieć, że do połowy 2021 roku niewiele zmieni się na lepsze, a może będzie jeszcze gorzej. Wiedzieli, a dziś płaczą. Upieram się jednak, że trudno wymagać od żużlowców, żeby to oni byli stroną, która miała zachować zdrowy rozsądek. Wyobraża pan sobie zawodnika mówiącego: prezesie, proszę mi dać mniej, bo pan nie da rady. - Ja też nikogo nie pouczam, ale efekt będzie taki, że zawodnicy być może nie dostaną tego, co tam mają zagwarantowane na papierze. Wielu będzie zawiedzionych, zwłaszcza że te umowy są podwójne. Jedna jest gwarantowana procesem licencyjnym, a druga to dodatki sponsorskie dla żużlowców. Kluby zapłacą to, co trzeba, żeby dostać licencję. Z pozostałą częścią kasy może być problem. Obawiam się, że zawodnicy dostaną po tyłku i nic nie będą mogli zrobić. Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie <a href="http://www.sport.interia.pl/?utm_source=testlinkow&utm_medium=testlinkow&utm_campaign=testlinkow" target="_blank">Sprawdź!</a> Wtedy będziemy mieli do czynienia z oszustwem. Pytanie, dlaczego kluby to robią, dlaczego podpisują umowy bez pokrycia? - Bo każdy chce mieć mocną drużynę i nikt nie chce spaść. Każdy chce być w play-off, zdobywać medale. To jest postaw się, a się zastaw. Najlepsze jest jednak to, że w listopadzie płacono na papierze tyle, że głowa boli, a teraz dyskutuje się, jak tego nie zapłacić. Moim zdaniem, nawet jak otworzymy stadiony dla 50 procent, to nic to nikomu nie da. Dlaczego? - Rok temu było 50 procent i kluby miały problem ze sprzedaniem biletów na pół stadionu. Bo założenia to jedno, a życie to drugie. Ktoś sobie może zapisać w budżecie, że określony procent przełoży się na wpływy z dnia meczu, a jednak ludzie nie przyjdą, bo się boją, bo przez pandemię stali się wygodni. Telewizja to wszystko pokazuje, poziom realizacji jest wysoki, a zawsze lepiej obejrzeć dwa mecze zamiast jednego. Robi się to, co w Anglii. Czyli? - Oni tam mają wyścigi psów. To się odbywa na tych samych obiektach, na których jest żużel. W latach 70. chodziliśmy na to czasami z Edkiem Jancarzem i tam zawsze były tłumy. Ludzie obstawiali wyniki, strasznie się tym ekscytowali. Jak w latach 90. poszedłem w to samo miejsce z Sebastianem Ułamkiem, żeby mu pokazać, to przyszliśmy, a tam pusto. Znałem ludzi, którzy tam pracowali, więc pytam, gdzie wszyscy. A oni na to, a po co ludzie? Są psy, a ludzie w domu siedzą i obstawiają. Pandemia przyspieszy proces przenoszenia ze stadionu na fotel w domu? - Część będzie tęsknić za zapachem i emocjami na żywo, ale wielu powie sobie, że skoro coś jest dobrze pokazywane, to skoczę do sklepu po piwo, zaproszę kumpli, posiedzimy, pooglądamy i będzie fajnie.