Marek Cieślak: Psy w Anglii już ścigają się bez publiczności. Z żużlem będzie to samo
Prezes PGE Ekstraligi upiera się, że liga ruszy 3 kwietnia, nawet jak nie będzie kibiców na trybunach. Prezesi płaczą, bo podjęli milionowe zobowiązania kontraktowe i nie stać ich na to. - A bo to pierwszy raz nie zapłacą - stwierdza były trener kadry Marek Cieślak. - Mnie dziwi, że prezesi oferowali wielką kasę, wiedząc, że jest źle. Chyba tylko masowe bankructwa mogłyby powstrzymać to szaleństwo. Albo zamknięcie ligi na rok. A do pustych trybun lepiej się zacząć przyzwyczajać.

Dariusz Ostafiński, Interia: Rozmawiam z politykami, władzami żużla i wiele wskazuje na to, że sezon ruszy 3 kwietnia przy pustych trybunach. Cudem będzie zgoda rządu na 25 procent. Wie pan, co to oznacza?
Marek Cieślak, były trener kadry, szkoleniowiec ROW-u Rybnik: - To zła wiadomość, bo sport bez kibiców, to jak nieposolone ziemniaki. Jak się ogląda mecze piłkarskiej Ligi Mistrzów i słucha doping puszczony z megafonów, to śmiesznie to wygląda. Nic nie zastąpi prawdziwego widza.
Pan mówi o walorach estetycznych, a ja myślałem o kasie. Zero oznacza, że kluby będą miały kłopot z dopięciem budżetu. Wszystkie. Przy 25 procentach przez cały sezon problemy będą mieli niektórzy.
- Wiem i dziwię się, że przy podpisywaniu kontraktów nikt nie wziął pod uwagę tego, że sytuacja może się nie zmienić. Doskonale pamiętam, że w oknie transferowym mieliśmy szaleństwo po każdej ze stron. Zawodnicy zachowywali się tak, jakby żyli w Eldorado, a prezesi, co usłyszeli, to przelewali na papier. Jeden przez drugiego.
Zawodników bym nie winił. Gdybym był na ich miejscu, też bym licytował?
- Ja też nie mówię, że oni winni, ale dwie strony się spotkały i podpisały takie umowy, jakbyśmy żyli w dobrych czasach. A wszyscy wiedzieli, że żyjemy w czasach stukniętych, strasznie niepewnych. Każdy normalnie myślący musiał w listopadzie 2020 wiedzieć, że do połowy 2021 roku niewiele zmieni się na lepsze, a może będzie jeszcze gorzej. Wiedzieli, a dziś płaczą.
Upieram się jednak, że trudno wymagać od żużlowców, żeby to oni byli stroną, która miała zachować zdrowy rozsądek. Wyobraża pan sobie zawodnika mówiącego: prezesie, proszę mi dać mniej, bo pan nie da rady.
- Ja też nikogo nie pouczam, ale efekt będzie taki, że zawodnicy być może nie dostaną tego, co tam mają zagwarantowane na papierze. Wielu będzie zawiedzionych, zwłaszcza że te umowy są podwójne. Jedna jest gwarantowana procesem licencyjnym, a druga to dodatki sponsorskie dla żużlowców. Kluby zapłacą to, co trzeba, żeby dostać licencję. Z pozostałą częścią kasy może być problem. Obawiam się, że zawodnicy dostaną po tyłku i nic nie będą mogli zrobić.
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Wtedy będziemy mieli do czynienia z oszustwem. Pytanie, dlaczego kluby to robią, dlaczego podpisują umowy bez pokrycia?
- Bo każdy chce mieć mocną drużynę i nikt nie chce spaść. Każdy chce być w play-off, zdobywać medale. To jest postaw się, a się zastaw. Najlepsze jest jednak to, że w listopadzie płacono na papierze tyle, że głowa boli, a teraz dyskutuje się, jak tego nie zapłacić. Moim zdaniem, nawet jak otworzymy stadiony dla 50 procent, to nic to nikomu nie da.
Dlaczego?
- Rok temu było 50 procent i kluby miały problem ze sprzedaniem biletów na pół stadionu. Bo założenia to jedno, a życie to drugie. Ktoś sobie może zapisać w budżecie, że określony procent przełoży się na wpływy z dnia meczu, a jednak ludzie nie przyjdą, bo się boją, bo przez pandemię stali się wygodni. Telewizja to wszystko pokazuje, poziom realizacji jest wysoki, a zawsze lepiej obejrzeć dwa mecze zamiast jednego. Robi się to, co w Anglii.
Czyli?
- Oni tam mają wyścigi psów. To się odbywa na tych samych obiektach, na których jest żużel. W latach 70. chodziliśmy na to czasami z Edkiem Jancarzem i tam zawsze były tłumy. Ludzie obstawiali wyniki, strasznie się tym ekscytowali. Jak w latach 90. poszedłem w to samo miejsce z Sebastianem Ułamkiem, żeby mu pokazać, to przyszliśmy, a tam pusto. Znałem ludzi, którzy tam pracowali, więc pytam, gdzie wszyscy. A oni na to, a po co ludzie? Są psy, a ludzie w domu siedzą i obstawiają.
Pandemia przyspieszy proces przenoszenia ze stadionu na fotel w domu?
- Część będzie tęsknić za zapachem i emocjami na żywo, ale wielu powie sobie, że skoro coś jest dobrze pokazywane, to skoczę do sklepu po piwo, zaproszę kumpli, posiedzimy, pooglądamy i będzie fajnie.

Tylko że klubowe budżety to odczują. A Ekstraliga już nie zrobi takiej akcji, jak przed rokiem i nie zarządzi odgórnie cięcia kontraktów. Prezes Wojciech Stępniewski już powiedział, że przecież prezesi wiedzieli, jaka jest sytuacja i pod czym się podpisują.
- Ubiegłoroczna akcja udała się wyłącznie, dlatego, że wzięła się za to Ekstraliga. Tym, którzy marudzili, pogrożono placem, powiedziano, że dostaną dwuletni zakaz jazdy w Polsce i tyle. A teraz faktycznie każdy wiedział, więc prezes ma rację, że się nie chce się wtrącać. Zresztą, ja to jak widzę, że juniorom zaczęło się płacić pół miliona lub więcej, to stwierdzam, że to jest chore. A zawodnikom U-24 ile zapłacono, bo wszedł przepis, że każdemu jest taki potrzebny?
Zobacz Interia Sport w nowej odsłonie
Średnio po 300 tysięcy.
- W PGE Ekstralidze? Dużo więcej. Dwóch wzięło po 700 tysięcy, jeden 600 tysięcy. Mam liczyć dalej?
Nie, przekonał mnie pan. A liga się od tego zawali?
- Nie zawali się. Bida będzie, czegoś nie zapłacą, ale nic wielkiego się nie stanie.
Wezmą kredyty?
- Na razie szukają dodatkowych sponsorów, ale jak nie to wezmą kredyty. Może za rok wartość telewizyjnego kontraktu wzrośnie, to będzie z czego pokryć długi.
Jest sposób, by to szaleństwo opanować?
- Masowe bankructwa musiałby się przydarzyć. Jak takiego wstrząsu nie będzie, to nic się nie zmieni. Choć może rację ma były prezes Unii Leszno Józef Dworakowski, mówiąc, że na rok trzeba by zamknąć ligę. Jak nikt nie będzie spadał, to rynek się uspokoi. W sumie przydałoby się porozumienie między podziałami, ale jakoś nie widzę możliwości, żeby prezesi się dogadali, bo każdy ciągnie wózek w swoją stronę.
A cały czas chodzi o zdrowy rozsądek.
- Tak, ale tego nie ma. A co tam będziemy się przejmować. Żużel był, jest i będzie. A bo to pierwszy raz nie zapłacą. Osobiście nie widzę sposobu, co do którego miałbym pewność, że to opanuje. I jeszcze jedno powiem. Czas skończyć z pisaniem, że ten, kto kupił zawodników, jest królem polowania. Takim królem zostanie ten, co zamknie budżet na koniec roku. Nie sposób być królem, oferując wysokie sumy. Wiadomo, że jak chłopakom zaczynają cyferki latać, to podpisują. Dlatego większą wartością jest mieć pokrycie na te cyferki.

Rozmawiał Dariusz Ostafiński