Kamil Hynek, Interia: Motor Lublin pokonał w finale Moje Bermudy Stal Gorzów i pierwszy raz w historii został drużynowym Mistrzem Polski. Słyszałem, że jak ludzie wyszli na ulice, to miasto zachwiało się w posadach (rozmowę przeprowadzono we wtorek wieczorem)? Marcin Wójcik, lider kabaretu Ani Mru Mru, wielki kibic Motoru: Czyste szaleństwo! Nie sprawdzałem jeszcze, ale możliwe, że trochę siwych włosów przybyło mi po niedzieli. Nawet teraz, gdy z panem rozmawiam, te emocje wciąż buzują. Czyli gęsia skórka dalej jest? - Dopiero doszedłem do siebie. Obejrzałem już chyba wszystkie powtórki w telewizji. Na jednej popłakałem się jak bóbr. Pracodawcy musieli się liczyć z tym, że parę urlopów na żądanie się posypie. - Sam prowadzę jednoosobową działalność i do piątku włącznie rozpisałem sobie wolne, a potem nawet wspaniałomyślnie je zaakceptowałem (śmiech). Mało tego, byłem w poniedziałek umówiony na spotkanie z prezesem jednej firmy, ale trzeba było je przełożyć, ponieważ mecz się "przedłużył". Mieszkam, co prawda pod Lublinem i nie widzę z okna, czy wszyscy już dotarli do domów, ale z dobrego źródła wiem, że niektórzy planowali obfitą, kilkudniową zabawę. Umawiali się na forach, żeby "przeżyć, to jeszcze raz. Kiedy w 2009 polska reprezentacja piłkarzy ręcznych zdobywała brązowy medal mistrzostw świata, zapytany przez dziennikarza Sławomir Szmal jak zamierza świętować ten sukces, z rozbrajającą szczerością stwierdził, że będzie pił alkohol. - U nas też trochę procentów się pojawiło, ale pełna kulturka, nikomu prądu nie odcięło (śmiech). Najpierw fetowaliśmy w zamkniętym, kibicowskim gronie najbliższych przyjaciół, a potem skorzystałem z zaproszenia klubu i wpadłem na tę część mniej oficjalną. Zbiłem z chłopakami, sztabem szkoleniowym i zarządem "misia", a potem się ulotniłem. Tańce na stole, śpiewy? - To co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas, ale było wesoło (śmiech). Odkurzyłem sobie naszą rozmowę ze stycznia. Wtedy mówił pan, że nie miał czasu na huczną celebrę we Wrocławiu po wywalczeniu srebra. - W tym roku logistyka była dopięta na ostatni guzik. Ba, nawet gdyby aura stanęła na przeszkodzie i wskoczył termin rezerwowy, czyli 2.10, to i na tę ewentualność udało się zabezpieczyć. Kiedy budził się pan w poniedziałek rano, ktoś musiał pana uszczypnąć? - Niby nie, ale wtedy, to nawet głowa "łupie" jakoś milej (śmiech). A tak serio, to poza zdartym gardłem obyło się bez większych strat. Defekt Vaculika na prowadzeniu w dziesiątym biegu, to był moment przełomowy? Z 1:5 zrobiło się 3:3 i Motor otrzymał od losu drugie życie. - Nie pomyślałem w kategoriach, że teraz, to już nic nam się nie stanie. Przed oczami stanął mi za to Kacper Woryna. On miał podobną sytuację, gdy jechaliśmy o awans do PGE Ekstraligi z ROW-em Rybnik. Jemu na ostatnim łuku przebita opona odebrała pewne trzy punkty i teraz znów szczęście się do nas uśmiechnęło. Obrazek klęczącego na torze Słowaka ubodnął mnie za serce. Emanowała z niego taka bezsilność, rozpacz. Jako były sportowiec i obiektywny kibic było mi go tak po ludzku żal. Po kolizji Michelsena i Woźniaka, puls podskoczył, że to może Duńczyk być wykluczony? - Delikatnie zdębiałem, ale to był ułamek sekundy. Akurat oglądałem mecz na wyjściu z drugiego łuku i miałem doskonałe pole widzenia. Szymon, po złapaniu jakiejś koleiny zmienił trajektorię jazdy, uderzając w Mikkela. Wina Duńczyka była żadna, bardziej zmartwiłem się o zdrowie Michelsena, bo ten kontakt był dość mocny, a wiadomo, że kapitan nie jest w pełni sił. Kiedy sędzia pokazał czarną tablicę i żółty kask czułem w kościach, że będzie dobrze. Jeszcze przed biegami nominowanymi wyliczyłem, że potrzebujemy sześciu punktów w dwóch wyścigach, żeby zamknąć dwumecz, a że w czternastym nie mogły jechać dwa żądła Stali - Vaculik ze Zmarzlikiem, to na tym Hansenie jest szansa załatwić temat. Prezes Kępa nie krył, że po dwunastopunktowej porażce w pierwszym spotkaniu, z Gorzowa wyjeżdżał załamany. Pan też udawał się na rewanż z duszą na ramieniu? - Nie potrzebowałem ziółek uspokajających. Nie byłem też zdołowany po przegranej na Jancarzu, lecz wiedziałem, że różnica jest spora i zniwelować ją będzie strasznie trudno. Z kolegami próbowaliśmy się asekurować, że drugie z rzędu srebro też przyjmiemy. Żużel jest takim sportem, że uwielbia zwroty akcji, a my po niefortunnym upadku na próbie toru w Gorzowie Michelsena mieliśmy nosy zwieszone na kwintę. Przed samym rewanżem w Lublinie poszedłem do znajomego trochę się rozerwać. Praktycznie naprzeciwko stadionu kumpel ma korty tenisowe. Pięć godzin tłukliśmy, żeby zająć czymś głowę i uciec myślami od meczu. Skończyliśmy dosłownie kilkadziesiąt minut przed prezentacją. Szybki prysznic, szalik w dłoń i jazda! Przez rundę zasadniczą szliście jak burza, wygraliście ją w cuglach, więc w pana słowach jest chyba trochę asekuracji. - To żadna kokieteria! Pewnie człowiek oblizałby się, że krążek z najcenniejszego kruszcu przeszedł koło nosa, ale nie byłoby też powodów, żeby podcinać sobie żyły. Drugi z rzędu finał, to już jest gratka. W ogóle... co mnie pan tutaj wypuszcza z czarnymi scenariuszami, mamy złoto! Średnie wejście w mecz nie zasiało ziarenka niepewności, że ta pogoń za uciekającym zakończy się fiaskiem? Bieg juniorski, to był zawsze wasz znak firmowy, a tym razem wykluczenie złapał Mateusz Cierniak. - Czytałem te przedmeczowe dywagacje, że Motor musi rzucić się do gardła Stali i od razu mocno uderzyć, bo Gorzów będzie się nakręcać. Zmarszczyłem brwi, podrapałem się po brodzie i tak sobie jeszcze raz sprawdziłem skład Gorzowa. No hola, hola, nic się nie zmieniło, tam dalej występują Zmarzlik, Vaculik, Woźniak, do dyspozycji ZZ-etka, gdzie spacerek? To nie są goście znalezieni na pchlim targu. Motor "miał ciepło" jeszcze po piątym biegu. - Każdy bieg analizuję osobno. Biorę program i na bieżąco "rozkminiam", co może się wydarzyć, a nie, że zaraz dziesiąty wyścig, to powinniśmy mieć już plus szesnaście. Takie wykluczenia, jak to Mateusza, rujnują wszelkie wróżby. Odrodzenie Maksyma Drabika uratowało Motor. Byli kibice, którzy mieli już serdecznie dość 23-latka i wypychali go ze składu, a on był cichym bohaterem finału. - Jak Maks ma, co wsadzić pod tyłek, to zawsze jest w stanie wykręcić dwucyfrówkę. Ludzie w Motorze stawali przez dwa tygodnie na rzęsach, żeby mu pomóc. Swoje silniki podstawił mu Michelsen. Nie podoba mi się, że sporo osób patrzy na Maksa przez pryzmat końcówki rozgrywek. Początek miał piorunujący, ciągnął Motor, wszedł do zespołu z drzwiami, wyrywając futrynę i przy okazji zdzierając trampki. Motor mu naprawdę dużo zawdzięcza. Maksym był cholernie zdeterminowany, żeby ten rewanż był w jego wykonaniu bardziej słodki niż gorzki. Widziałem jak mu zależy. Kilka dni przed meczem przyjechał z całym swoim teamem na stadion, chciał potrenować, ale padał deszcz i na torze rozłożona była plandeka. Siedział w busie niepocieszony. Dałby pan wiarę jeszcze sześć lat temu, kiedy Jakub Kępa obejmował stery w lubelskim klubie, że Motor wyjedzie w tak ekspresowym tempie na sam szczyt? - Gdyby chodziło o tenis stołowy, albo badmintona raczej bym przytaknął. Znam Kubę od kilku grubych lat, od niego ambicja aż tryska, więc zasadne było pytanie, nie czy tylko, kiedy, że jak on się za to weźmie, to nie ma bata, że wyjdzie lipa. Kuba, Piotr Więckowski i wielu innych pozytywnie zakręconych na punkcie żużla osób sięgnęło gwiazd, ale wcześniej, to była katorżnicza praca u podstaw. Przed Kępą parę osób próbowało i szybko się zwijało. - Trzeba mieć zacięcie, cierpliwość i stworzyć pozytywny klimat. Kuba nie zrażał się niepowodzeniami, a kłody rzucane pod nogi przeskakiwał jak antylopa. Jeśli chodzi o mnie, to nie miałem wymagań z kosmosu. Chciałem tylko oglądać żużel na najwyższym poziomie, więc sam awans do PGE Ekstraligi załatwiał sprawę. Kubie, to nie wystarczyło, poszedł za ciosem. I idzie dalej. Macie w Lublinie mistrza Polski. Po co wam ten Zmarzlik, bez niego rozstawialiście rywali po kątach? - Ha, ha! Po to, żeby częściej go oglądać na żywo. Nie każdy może sobie pozwolić na taki luksus, aby ściągnąć najlepszego zawodnika na ziemi. To tak jakby u progu lat 90, ktoś zapytał fana Motoru, czy chce zobaczyć w kewlarze z Koziołkiem Hansa Nielsena. Odpowiedź byłaby jednoznaczna. Sprowadzenie Zmarzlika było jednym z największych marzeń prezesa Kępy? - To chyba nawet stało się jego małą obsesją. Jeszcze dwa lata temu na hasło Zmarzlik w Lublinie popukałbym się w głowę, rechotałbym ze śmiechu, no ale prezes Kępa dopiął swego. On jest uparty, dla niego nie ma rzeczy niemożliwych. Z Bartkiem udało im się zawiązać znakomite relacje, to też miało niebagatelne znaczenie przy negocjacyjnym stole. Wyrwaliście geniusza żużla. - Klękajcie narody! Średnio co dwa tygodnie będziemy oklaskiwać giganta. Inni zawodnicy, juniorzy rozwiną przy Bartku skrzydła, to jest ta wartość dodana. Samo podpatrywanie Zmarzlika będzie dla nich cenną lekcją. Ze Zmarzlikiem Motor może zdominować PGE Ekstraligę i będzie wiało nudną na waszych meczach. - Nie zapędzałbym się z tym "łojeniem". Nie takie dream-teamy padały jak muchy. Wykluczenie Rosjan odmieniło oblicze choćby Apatora czy Sparty. Jeżeli odejdzie Michelsen i Lampart, to będzie panu bardzo szkoda, czy tylko trochę szkoda? Oni są najdłużej w Lublinie. - W kuluarach przebąkuje się, że nic nie jest przesądzone, ale każdy kieruje swoją karierą według własnego uznania i nie ma co kruszyć kopi. Choć ja związuje się bardzo emocjonalnie z zawodnikami Motoru. Kiedy opuszczają Lublin, śledzę ich poczynania, sprawdzam wyniki i szczerze trzymam za nich kciuki. Buczkowski, Jeleniewski, Miesiąc czy nawet Grzesiu Zengota, który tutaj był, ale nie zdążył z powodu urazu odjechać meczu, oni oddali temu klubowi kupę serducha.