Kamil Hynek, Interia: Słyszałem, że z letniego trybu "żużel" bardzo płynnie przełączasz się w zimie na tryb "skoki narciarskie". Marcin Kuźbicki, komentator Eleven Sports, ekspert Eurosportu: Mam to przećwiczone. I żużlem i skokami interesuję się od dzieciństwa, pierwsze zawody w obu dyscyplinach obejrzałem ok. 25 lat temu, więc w przypadku skoków na długo przed wybuchem Małyszomanii - ale już po pierwszych sukcesach pana Adama. Od początku wkręciłem się w oba sporty i idealnie mi się uzupełniały - żużel latem, a skoki zimą. Jedyny zgrzyt miałem, gdy Grand Prix w Nowej Zelandii nakładało się z finałowym weekendów skoków w Planicy. To było trochę dziwne, wstać w środku nocy na żużel, a potem rano oglądać loty. Ale jakoś to ogarnąłem (śmiech). Czyli nie jesteś kibicem sukcesu, nie poleciałeś na kanwie osiągnięć Małysza w 2001 roku. No nie. Małyszomania nikomu się wtedy nie śniła, pan Adam wygrał co prawda trzy konkursy Pucharu Świata, ale potem przyszedł kryzys. Była też piąta lokata Roberta Matei w MŚ w Trondheim w 1997 roku. Była, ale pamiętam to jak przez mgłę, bo miałem niecałe 7 lat. Znacznie lepiej kojarzę igrzyska w Nagano rok później. Wyniki naszych były dramatyczne, ale nie przeszkadzało mi to zbytnio, bo po prostu polubiłem skoki jako takie. Od początku uważałem, że jest w nich coś magicznego. Później dyspozycja naszych była stopniowo coraz lepsza, cieszyłem się z każdego miejsca Małysza w drugiej dziesiątce, a gdy w Iron Mountain w 2000 roku otarł się o podium, byłem totalnie zachwycony. No a to, co stało się później, nie mieściło mi się w głowie. Gdy jechałem z tatą na loty do Harrachova po legendarnym TCS-ie, nie mogłem uwierzyć, że to się dzieje naprawdę i Adam Małysz jest najlepszym skoczkiem świata. A jakbym cię przypalał rozżarzonym węglem i musiałbyś wybrać, który sport bardziej lubisz? I nie mogę postawić znaku równości? Nie możesz, na tym polega zabawa. To jednak minimalnie wygrywa żużel. Znacznie częściej oglądam go na żywo, więc siłą rzeczy jest mi nieco bliższy. Ale w praktyce nie muszę dokonywać wyboru, bo obie dyscypliny w żadnym stopniu się nie wykluczają. Można powiedzieć, że żużel i skoki jadą trochę na jednym wózku. Ponad dwadzieścia lat temu tę pierwszą dyscyplinę w pojedynkę ciągnął na plecach Tomasz Gollob, a Małysz był naszym rodzynkiem w narciarstwie klasycznym. I tak to się przed długi okres kręciło. Teraz, wyłączając bieżący sezon mamy Kamila Stocha i silną kadrę. Podobnie jest w przypadku Bartka Zmarzlika. Koledzy skutecznie depczą mu po piętach. To nie jedyne podobieństwo żużla i skoków narciarskich. Kiedyś był Małysz i Gollob, później pojawili się następcy. Najpierw wydawało się, że takim drugim Gollobem może być Jarek Hampel, ale ostatecznie mistrzostwa świata nie zdobył. Później z nawiązką rolę tę wypełnił Bartek Zmarzlik, który ma już dwa mistrzostwa. To samo w skokach - przebicie osiągnięć Małysza wydawało się niemożliwe, a Stoch tak naprawdę to zrobił, bo ma trzy złota olimpijskie. W obu przypadkach można się kłócić, czy młodzi mistrzowie zdetronizowali starych, czy jeszcze nie. Na pewno Zmarzlik i Stoch nie zostali takimi fenomenami socjologicznymi, jak ich poprzednicy, ale na papierze są jeszcze lepsi. Idąc dalej w podobieństwa żużla i skoków - oba to sporty niszowe, które są w miarę popularne raptem w kilku państwach w Europie i jednym pozaeuropejskim - w przypadku żużla liczy się Australia, a w skokach Japonia. Kolejny przykład - w oby dyscyplinach jest więcej przerw niż faktycznej akcji, co komuś z zewnątrz może wydawać się nieco dziwne. Mimo to oba mają swój niepowtarzalny urok, a Polacy i w jednym i w drugim są zakochani. Są też kwestie zbieżne z wieloma innymi sportami - wyścig technologiczny, dbałość o detale, próby przechytrzenia konkurencji jakąś nowinką sprzętową, tu kontrole kombinezonów, tam kontrole silników... technologia w obu sportach idzie coraz bardziej do przodu, a czy każda taka zmiana ma sens, to osobny temat. Po pierwszej części sezonu powodów do optymizmu nie mamy za wiele. Naszych skoczków trawi potężny kryzys. Po cichu nastawialiśmy się, że przełamanie nadejdzie w Turnieju Czterech Skoczni. Niestety już po konkursie w Oberstdorfie zostaliśmy sprowadzeni brutalnie na ziemię. Do drugiej serii awansował tylko Dawid Kubacki. Polak zajął odległe dwudzieste siódme miejsce. Mieliśmy w niej jednego przedstawiciela, czyli identycznie jak egzotyczna w skokach Turcja. W Ga-Pa było nieznacznie lepiej. Piotr Żyła odpalił petardy w treningach i kwalifikacjach, ale w konkursie był - 11. To tylko pokazuje, jak nieustabilizowaną dyspozycję mają nasi zawodnicy. Powinniśmy już mocniej bić na alarm przed zbliżającymi się milowymi krokami IO w Pekinie, czy zamiast sentencji: spokojnie, to tylko awaria, wolisz tę: Houston, mamy problem? Ciężka sprawa. Do Igrzysk został miesiąc, więc czasu nie ma, zegar tyka, a obraz jest nędzny. W Oberstdorfie wyszło fatalnie, w GaPa niewiele lepiej. Ale jeszcze nie byłbym takim pesymistą. Skoki to taki sport, w którym z dnia na dzień wszystko może się wywrócić do góry nogami. Decydują detale. Rozmawiamy po kwalifikacjach w Innsbrucku - Kamil Stoch, który jeszcze niedawno stanął na podium, przed chwilą odpadł i wydaje się totalnie zagubiony. Z kolei najlepszym z naszych był Andrzej Stękała, jeszcze przedwczoraj znacznie gorszy od Piotra Zyły. Sytuacja, jak widać, jest dynamiczna, ale nawet jeśli w tym sezonie nie uda się przywrócić naszych skoczków do czołówki, to długofalowo nie powinno być źle. Przez ostatnią dekadę poza Stochem, Żyłą i Kubackim konkursy wygrywali Maciek Kot, Jan Ziobro, Krzysiu Biegun, rok temu zachwycaliśmy się Andrzejem Stękałą... skoro po Małyszu nie nastąpiła zapaść, to teraz tez jej się nie spodziewam. Stoch i Żyła są znacznie bliżej końca kariery, ale nagle może się okazać, że wystrzeli Paweł Wąsek, Kuba Wolny też wielokrotnie udowodnił, że ma potężny potencjał, może niedługo w Pucharze Świata pojawi się ktoś zupełnie nowy, jak np. Jan Habdas. Ostatnie lata chyba nas za bardzo rozbestwiły. Tak jakby skoczkowie nie mieli prawa do słabszych momentów. Przyzwyczailiśmy się do dobrobytu. Ale kryzysy w skokach to normalka. Adam Małysz też miewał słabsze momenty, a czasem nawet całe sezony. Za trenera Łukasza Kruczka też nie zawsze było kolorowo. Raz na kilka lat zdarza nam się kiepski okres i chyba nie da się tego uniknąć. Oczywiście obecna dyspozycja naszych zawodników jest przykra i trzeba coś z tym zrobić, ale przeszłość pokazała, że naprawdę nie ma co się martwić na zapas. Perypetie z formą miewały wszystkie nacje. Od Niemców, przez Austriaków, Norwegów i tak dalej. Tylko, że nas teraz porównują do Finów, którzy od czasów braci Hautamaekich i Jane Ahonena nie mogą wstać z kolan. Fińskie skoki zaliczyły spektakularny regres. Oprócz panów, których wymieniłeś, był jeszcze Risto Jussilainen, Tami Kiuru czy Ville Kantee. Później pojawił się Harri Olli, który miał gigantyczny talent, ale jeszcze większą skłonność do generowania chaosu poza skocznią. Był Ville Larinto, którego karierę wyhamowały kontuzje. Od tego czasu faktycznie jest coraz gorzej. Nas to nie czeka, w Polsce skoki cieszą się zbyt dużym zainteresowaniem, byśmy zaliczyli aż taki regres. Ale fakt faktem, 20 lat temu nikt nie pomyślałby, że fińskie skoki zjadą na poziom reprezentacji Francji. Z tamtej perspektywy - absurd. Trener Michal Dolezal dotrwa na swoim stanowisku do końca sezonu? To odpowiedni strażak do gaszenia pożaru? Mam wrażenie, że dyrektor sportowy - Adam Małysz powoli traci już cierpliwość do Czecha. Tam każdy ciągnie zabawki w swoją stronę, brakuje mówienia jednym głosem. Małysz rzucił nawet taką wypowiedź, że on nie wysłałby na TCS żadnego naszego skoczka. Brutalnie. Pytanie, czy jest jakaś sensowna alternatywa za Dolezala, jeżeli IO są tuż za rogiem. Decyzja o zwolnieniu Czecha byłaby odważna, ale miałaby sens tylko w przypadku zatrudnienia następcy z wizją. Pojawiają się głosy o Mice Kojonkoskim, który niedawno pożegnał się z kadrą Chin, a z nami był łączony już dawno temu. Nie wiadomo tylko, czy po tylu latach na uboczu byłby w stanie z sukcesem poprowadzić poważną reprezentację - i czy w ogóle chciałby spróbować. Plusem Dolezala jest to, że on tych zawodników świetnie zna, więc teoretycznie to on powinien najlepiej wiedzieć, jak wyprowadzić nas z kryzysu. Moim zdaniem zmiana na stanowisku trenera kadry nastąpi prędzej niż później, ale niekoniecznie już przed igrzyskami. Czyli trzymamy nerwy na wodzy. Jako życiowy stoik wierzę, że spokój nas uratuje. Przed TCS tak sobie dedukowałem, że Kamil Stoch jedzie w bieżącym sezonie na doświadczeniu, podium w Klingenthal jest tego najczystszym dowodem. Kiedy nie załapał się do drugich serii w Oberstdorfie i GaPa, trochę moją wiarę ostudził. Teraz odpadł w kwalifikacjach. Twoim zdaniem dobrze, że został zabrany do Insbrucka i teraz odesłany do domu przed Bischofschofen? Teraz łatwo odpowiedzieć, że nie, bo skoro Kamil nie kwalifikuje się do konkursu, to znaczy, że start w Innsbrucku był błędem. Ale skoro sam chciał się przełamać, to spróbował. Szkoda, że nie wyszło. Mam tylko nadzieję, że da się przez ten miesiąc coś zrobić, bo, jak sam stwierdziłeś, mówimy o zawodniku, który jeszcze niedawno stał na podium. Ciężko za tym wszystkim nadążyć. Parafrazując klasyka - gdzie kończy się logika, zaczynają się skoki. Zawalano przygotowania? Coś w nich ewidentnie poszło nie tak, bo jeszcze latem dyspozycja naszych była w porządku. To nie jest przypadek, że żaden z naszych zawodników nie skacze na powtarzalnym, wysokim poziomie. Gdyby chodziło tylko o Stocha lub tylko o Żyłę, to moglibyśmy zrzucić to na karb metryki. Ale tu cała kadra jest w rozsypce, z pojedynczymi przebłyskami. Jak wspomniałem, kryzysy to coś normalnego, ale szkoda, że trafiło na sezon olimpijski. Ryoyu Kobayashi pozamiata ten sezon? Tak. Japończyk stracił trzy konkursy, jeden przez dyskwalifikację, dwa przez perypetie covidowe, a i tak prowadzi w generalce Pucharu Świata. Na osiem konkursów, w których wystartował, tylko raz nie uplasował się w pierwszej dwójce. Ryoyu skacze w inne lidze i wie jak sobie radzić z presją, ma już na koncie Kryształową Kulę i TCS i stawiam, że za chwilę dorzuci po kolejnym trofeum. A jeśli przez miesiąc nic się nie zmieni, to na igrzyska pojedzie jako zdecydowany faworyt. Gdzie jest lepsze sędziowanie - w skokach, czy na żużlu? W Ga-Pa sędzia niemiecki posługując się nomenklaturą branżową, nieźle odleciał i wyciągał rodaka Eisenbichlera za uszy. A w TCS, gdzie każdy punkcik sędziowski jest na wagę złota, to już pachnie skandalem. Zgadzam się, dlatego moim zdaniem lepsze sędziowanie jest na żużlu. Oczywiście zdarzają się błędy, ale generalnie nie jest źle. Wymagamy od sędziów bardzo dużo, bo dopóki telemetria nie wejdzie na stałe, arbiter musi mieć linijkę w oku i ułamek sekundy na decyzję, czy przerywa start, czy nie. W skokach sędziowie mają jednak trochę więcej czasu na wystawienie noty, a od niedawna w niektórych konkursach mogą posługiwać się powtórkami. A mimo to ich noty - często kluczowe dla wyniku - bywają absurdalne. Sprawa Eisenbichlera to oczywisty skandal, ale ciekawa jest też wstrzemięźliwość przed wystawianiem 20-tek. Skok Kobayashiego z Oberstdorfu był idealny, a dostał od sędziów po 19 punktów. To komu i za co my chcemy dawać 20? Mam wrażenie, że gdyby Funaki swój słynny skok z igrzysk w Nagano oddał współcześnie, to zamiast 5x20 mógłby się cieszyć z not po 18.5. To na koniec o żużlu. Jakbyś miał wybrać największy hit sezonu, to co by to było? Było sporo hitów, więc wybiorę coś nieoczywistego: awans Landshut Devils do eWinner 1. Ligi. Jakoś mało zaznacza się fakt, że Niemcy pokonali ekipę, która miała w składzie trzech zawodników z PGE Ekstraligi: Tondera, Kowalskiego i Świdnickiego, gdzie Bartek i Mateusz tworzyliby jedną z najlepszych par juniorskich w kraju. A pokonał ich drugoligowy zespół w swoim debiutanckim sezonie. Wielu ludzi obstawia spadek Niemców w 2022 - ja nie. Mają niezły skład i potężny atut własnego toru, który będzie zagadką dla większości zawodników z 1 ligi. Trzymam kciuki za Sławka Kryjoma i spółkę. Rozczarowanie? Zastanawiałem się pomiędzy spadkowiczem z PGE Ekstraligi, czyli Falubazem, a Unią Tarnów i jej totalną klęską. Śladu po dawnej, mitycznej magii Falubazu już dawno nie ma i ciężko wyrokować, kiedy wróci, ale jednak przyczynili się do pasjonującej walki o utrzymanie w Ekstralidze i zabrakło im naprawdę niewiele. A to, co się stało w Tarnowie, to kompletny dramat i najbardziej spektakularny upadek ostatnich lat. Nie trzeba cofać się do czasu braci Gollobów i Richardssona - Unia jeszcze niedawno miała świetny zespół, który zdobył mistrzostwo w 2012 i pewnie dorzuciłby kolejne w 2014, gdyby nie kontuzje. Mija raptem 7 lat, a z ekipy na mistrzostwo polski mamy zespół, który nie tyle spada z 1. ligi, co zlatuje z hukiem. Już przed sezonem dochodziły sygnały, że w Tarnowie źle się dzieje, ale w praktyce okazało się, że jest jeszcze gorzej. Ostatnie lata to antypodręcznik o tym, jak nie zarządzać klubem sportowym.