Adam Skórnicki może i nie napisał specjalnie długiego rozdziału w historii polskiego żużla, ale przynajmniej dokonał tego kolorowym długopisem. Od lat jest jedną z najbardziej wyróżniających się osób w środowisku. Sensacyjny tytuł mistrza Polski w 2008 roku, status legendy na Wyspach Brytyjskich, długie włosy, uśmiech, luz i kowbojski kombinezon z frędzlami na rękawach - tak kojarzył się kibicom zanim zakończył karierę zawodniczą. Później został szkoleniowcem, poprowadził macierzystą Unię Leszno do mistrzostwa Polski, po czym wyruszył w tułaczkę po Polsce. W minionym sezonie pracował w drugoligowym Metalika Recykling Kolejarzu Rawicz, a wkrótce ma zostać przedstawiony jako nowy trener Startu Gniezno, spadkowicza z eWinner 1. Ligi. W Gnieźnie mają z nim wiele wspomnień. Te najświeższe są bardzo pozytywne. W 2012 roku Skórnicki był częścią drużyny, która wprowadziła Start do Enea Ekstraligi. Nie był może i jej liderem, ale ze średnią 1,635 punktu na bieg z pewnością bardziej pomagał niż przeszkadzał swoim kolegom w odniesieniu historycznego sukcesu. Kibice Orłów pamiętają o tym sezonie bardzo dobrze, bo drugiego takiego osiągnięcia w XXI wieku jeszcze nie doświadczyli. Skórnicki kiedyś pognębił Start Wcześniej spotkania Skórnickiego i Startu nie były jednak tak radosne dla mieszkańców pierwszej stolicy Polski. Wielu gnieźnian wciąż jeszcze ma w pamięci baraże o utrzymanie w pierwszej lidze w sezonie 2007. Mierzyli się wówczas z PSŻ-em Poznań - drużyną z co prawda dużo większego miasta, jednak nieposiadającej tak ogromnych tradycji skręcania w lewo bez hamulców. Po ostatnim biegu rewanżu na tablicy wyników wyświetlał się rezultat 90:90. Potrzebny był wyścig dodatkowy. Start desygnował do niego Tomasza Cieślewicza, a PSŻ... właśnie Skórnickiego, który pognębił swego przyszłorocznego pracodawcę i skazał go na pobyt w najniższej klasie rozgrywkowej. Oliwa sprawiedliwa. Start znowu jest na dnie, ale tym razem ze Skórnickim na pokładzie. Cel? W klubie deklarują walkę o awans, ale będzie to bardzo trudne. Przed trenerem wymagające zadanie - będzie miał do dyspozycji Kacpra Gomólskiego, Tima Soerensena czy Sama Mastersa. Pokonanie rzeszowskiego dream teamu nie musi się okazać niewykonalne.