Historia Darcy'ego Warda wszystkim kibicom żużla jest znana. To jeden z największych talentów w historii tej dyscypliny, niektórzy mówią że największy. Sporo jest opinii mówiących o tym, że gdyby jeździł do teraz, pasjonowalibyśmy się jego walką o tytuł mistrza świata z Bartoszem Zmarzlikiem. Są i tacy, którzy twierdzą że przy Wardzie Polak mógłby zapomnieć o seryjnych zlotach. Tego już się niestety nie dowiemy, bo Ward osiem lat temu doznał złamania kręgosłupa. Od tego czasu porusza się na wózku inwalidzkim. I na tym właśnie wózku kilka dni temu... stanął pod taśmą! Obok niego ustawił się jego mały synek, który jechał na rowerku. Dla zabawy obaj "zawodnicy" ścigają się na torze, a obserwują ich kibice. Niemal wszyscy są tym widokiem bardzo rozczuleni. - Moje zimne serce stopniało w jednej chwili - napisał ktoś z obserwujących Warda. Sam były żużlowiec podszedł do tematu na spokojnie i potraktował to po prostu jak dobrą zabawę. Talent szuka takich, jak on Darcy Ward zimą 2009 roku trafił do Polski, bo wypatrzył go ówczesny zawodnik Unibaksu Toruń, Ryan Sullivan. W bardzo krótkim czasie młody chłopak stał się gwiazdą światowego żużla. A wszystko to tak naprawdę dzięki jednemu telefonowi. Teraz to Ward zamienił się w skauta. U siebie w Australii wyszukuje młodych zawodników, którzy mogą mieć papiery na żużlowca. Następnie ich trenuje i szuka im startów w zawodach. Wielu z nich wysyła też do Polski. A w tej Polsce nadal jest bardzo szanowany, choć w trakcie kariery z niektórymi klubami miał na pieńku. W sumie może bardziej z ich kibicami. Ale wypadek Warda spowodował, że u wielu osób historie z przeszłości poszły w niepamięć. Darcy zawsze był człowiekiem kontrowersyjnym, ale miał tak wielki talent, że naprawdę trzeba być totalnym ignorantem, by tego nie docenić. I tylko żal, że ledwie 31-letni chłopak może żużel już tylko oglądać.