Na pierwszym meczu Moje Bermudy Stali Gorzów stadion był wypełniony w jednej trzeciej, choć rywalem był Motor Lublin. Na drugim udało się zapełnić pół stadionu. Tylko pół, bo część biletów rozdano za darmo. Strach pomyśleć, co będzie, jak do Gorzowa przyjedzie Arged Malesa Ostrów. Wtedy to już chyba pojawi się garstka widzów. Problem z kibicami ma nie tylko Stal Gorzów Problem ma jednak nie tylko Gorzów. Inni też. Broni się jeszcze jakoś Wrocław i Lublin, choć w tym drugim przypadku nie ma już tego boomu, który był zaraz po awansie, gdzie ludzie stali w długich kolejkach po wejściówki, a na trybunach nie było gdzie szpilki wcisnąć. Teraz spokojnie można znaleźć miejsce. I nie potrzeba już wysięgnika. W poprzednich sezonach wiele osób właśnie z takich wysięgników oglądało spotkania, bo przy ograniczonej liczbie miejsc (restrykcje COVID-owe) brakowało dla nich miejsca na stadionie. Co takiego się stało, że ludzie wyparowali? - Zapanował chaos - przekonuje Jacek Gumowski, spec od marketingu. Najpierw pandemia, teraz wojna. Ciężko coś budować wokół zawodników, kiedy wokół jest tyle zmieszania. - I nie czepiałbym się Stali o te darmowe bilety, bo to chodziło o ludzi, którzy przez kilka lat nie byli na stadionie. Klub chciał ich w jakiś sposób odzyskać. Jeśli ktoś przyszedł, to dostał fantastyczne widowisko, bo mecz Stali z Apatorem rozstrzygnął się w ostatnim biegu. Dodatkowo były fajerwerki. Ludzie dostali emocje i ładny obrazek - przekonuje Gumowski. Fajerwerki w Gorzowie można czytać na dwa sposoby Fajerwerki zdaniem Gumowskiego były dobrą inwestycją, ale część kibiców na myśl o nich się uśmiecha, bo na w połowie pustym stadionie ten pokaz wyglądał niczym sygnał SOS wysyłany z Titanica. Marketing Stali jest aktywny, działa, ale wciąż korzysta ze starych przekazów. Niczego nowego nie wymyślono. Zmiany na torze, których dokonano przy okazji budowy odwodnienia, też nie uczyniły widowisk na Stali bardziej atrakcyjnymi. Jakiegoś wielkiego ścigania nie ma. Przypominamy jednak, że problem Gorzowa, to także problem niemal każdego innego klubu Ekstraligi z Ostrowem, czyli beniaminkiem, włącznie. Czy wszystko można usprawiedliwiać pandemią i wojną? - Na chaos, o którym wspomniałem, składa się wiele czynników - wyjaśnia Gumowski. - Mecze są w telewizji, pogoda jest kiepska, na dokładkę mamy inflację, a i jeszcze zmieniony system play-off. Do tego dochodzi wysoki kontrakt telewizyjny, który może powodować, że ludzie w klubach nie są tak zdeterminowani w walce o widza. To są powody, ale i też wymówki. Piłkarski Lech nie ma problemu z zapełnieniem trybun, a tam można by grać tymi samymi tłumaczeniami. Za chwilę problem może mieć Betard Sparta - Mamy trudny czas dla ludzi, którzy zajmują się marketingiem, ale z drugiej strony to jest też taki czas, że można się wykazać. Niemal każdy klub żużlowy jest mocną marką w mieście, więc musi zadziałać tak, żeby kibice, którzy nie przyszli na stadion, poczuli stratę z tego powodu, że ich nie było - kwituje Gumowski. Trudno będzie klubom odwrócić kiepski trend, a za chwilę może się jeszcze okazać, że problem dotknie mistrza Polski Betard Spartę Wrocław, która już przegrała dwa spotkania. Kibice zobaczyli, że ta drużyna na razie nie jest tak mocna, jak przed rokiem, że sukcesu może nie być, więc to może przełożyć się na gorszą frekwencję.