Uwagę na siebie zwracał już jako 15-latek, kiedy to brał udział w zawodach młodzieżowych, wielokrotnie pokonując dużo bardziej doświadczonych rywali. Wielu kibiców w ogóle nie wiedziało, bo Gomólski na tak młodego człowieka absolutnie nie wyglądał. Sylwetką na torze także nie przypominał nieopierzonego młokosa, a raczej chłopaka który już ładnych parę lat na torze jeździ. Zapowiadało się, że to może być kawał zawodnika. Szybko dostrzegły go kluby z Ekstraligi, a Gniezno musiało się z nim pożegnać. Jako 18-latek poszedł do Unii Tarnów, gdzie jego talent rozwinął się na dobre. Gomólski pod okiem Marka Cieślaka stał się zawodnikiem groźnym nawet dla największych gwiazd światowego żużla. To także w tamtych czasach zresztą notował swoje największe sukcesy: złoto DMP 2012, srebro i brąz indywidualnie w IMŚJ. Naprawdę wyglądał na kogoś, do kogo może należeć przyszłość w tym sporcie. Przy tym imponował dojrzałością, podejściem cechującym raczej starszych zawodników. Zaczęło się robić poważnie. Pierwsze problemy Po ukończeniu wieku juniora, Gomólski nieoczekiwanie pożegnał się z Tarnowem i poszedł do klubu z Torunia, co jak na ten - bardzo trudny i specyficzny - moment kariery, było decyzją ryzykowną. Pierwszy seniorski sezon jest bardzo często kluczowy dla dalszych losów kariery żużlowca. Gomólski odbił się od nowego klubu, jeżdżąc słabo w Ekstralidze. Gdy już nawet dobrze zaczął mecz, był i tak odstawiany i jeździli za niego inni. Zdarzały się sytuacje, w których miał trzy punkty po dwóch biegach, po czym w kolejnym nie pojechał. Miał tego dość, a sam klub po prostu nie był też z niego zadowolony. To musiało się skończyć odejściem. Gomólskiemu pozostał powrót do 1. Ligi. W Gdańsku znów zobaczyliśmy zadziornego, szybkiego i przede wszystkim skutecznego żużlowca, którym Kacper był jako junior. W Wybrzeżu jednak także wydarzyło się coś, co Gomólski z pewnością wspomina źle. Przed rewanżowym barażem o Ekstraligę przeciwko Get Well Toruń dostał propozycję korupcyjną od jednego z toruńskich sponsorów. Miał markować defekty i pomóc klubowi w utrzymaniu. Propozycję odrzucił, rozmowę nagrał i przekazał do klubu z Gdańska. Rozpętała się wielka afera. Gomólski oczywiście postąpił słusznie, ale tak czy inaczej po sezonie odszedł do Zielonej Góry. Spięcie z Marcinem Majewskim i granie po nocach Kacper to generalnie pozytywny, wygadany i komunikatywny człowiek, ale czasem potrafi pokazać "pazurki". Po jednym z meczów w 2022 nadwagę zarzucił mu na Twitterze Marcin Majewski, wówczas szef żużla w Canal Plus. Gomólski nie pozostał dłużny i odpowiedział mu. Sprawa rozeszła się po kościach, ale zawodnik pokazał że nie da sobie w kaszę dmuchać. Zresztą nie pierwszy raz. Gomólski lubi żużel nie tylko w wydaniu zawodniczym. Gra także w Speedway Turbo Sliders, czasem nawet w nocy. Zresztą fanami tej gry są także inni czynni żużlowcy, więc to nic nadzwyczajnego. Gomólski ma dobry kontakt z kibicami, lubi z nimi rozmawiać, więc i pogra chętnie. To zapewne rodzaj zabawy, odreagowania stresu związanego z profesjonalnym uprawianiem żużla. Kariera na włosku. Co poszło nie tak? Po nieudanym sezonie 2018 w Falubazie, Gomólski znów był zmuszony szukać klubu w 1. Lidze. Wrócił do Wybrzeża, gdzie generalnie przeplatał mecze lepsze z gorszymi. Do średniej z 2017 ani przez moment się jednak nie zbliżył. Być może to dlatego też po dwóch latach mu podziękowano. Gomólski zaczepił się w Rybniku, gdzie jednak także jeździł średnio i był tam tylko rok. Wtedy stało się coś, czego jeszcze kilka lat wcześniej w życiu by się nie spodziewał. Trafił do 2. Ligi. Drużyna z Poznania montowała ekipę na awans, a Gomólski na tym poziomie miał być gwiazdą, obok takich nazwisk jak Rune Holta czy Francis Gusts. Wypadł jednak niespodziewanie blado, powtarzając niemal tę samą średnią, co rok wcześniej w Rybniku. Na 2. Ligę to była porażka. PSŻ jednak awansował, więc nie szukano niepotrzebnie problemów. Gomólskiemu niemniej podziękowano. Po wielu latach wraca do macierzystego Gniezna, gdzie ma pomóc klubowi wrócić do 1. Ligi. Gomólski to wciąż duże nazwisko, ale powoli już tylko nazwisko. Rok temu w najniższej klasie rozgrywkowej miał być straszakiem na rywali, ale niewiele z tego wyszło. Oczywiście 30 lat w żużlu to jeszcze nie tak dużo, a dokładnie w tym okresie życiową formę osiągnął choćby Jason Doyle. Pytanie jednak, czy Gomólski jest jeszcze w stanie wykrzesać z siebie tyle sił, by chcieć mu dorównać. Zobacz również: Witali go jak króla. Dostał telefon od mistrza świata Rzucił się na niego z pięściami. Inni bili mu brawo