Jego zadaniem jest poprowadzenie wzmocnionej Jarosławem Hampelem drużyny do walki o medale. Został pan trenerem drużyny w mieście, gdzie żużel ma bardzo bogatą tradycję... Leszno to Mekka sportu żużlowego. Zdaję sobie sprawę z tego, jak silną pozycję ma to miasto na żużlowej mapie Polski. Przez te kilka miesięcy, od kiedy jestem w Lesznie, wziąłem udział w kilku spotkaniach z kibicami i wiem, że tu speedway traktuje się jak świętość. Nie narzekał pan na brak ofert. Można było wybrać propozycję innego klubu, a jednak zdecydował się pan na pracę z żużlowcami Unii. Dlaczego? Rzeczywiście miałem i inne oferty, ale ta przedstawiona przez prezesa Józefa Dworakowskiego była niezwykle profesjonalna. Pana poprzednikiem na stanowisku trenera "Byków" był Zbigniew Jąder. Jak można ocenić stan przejętej po tym szkoleniowcu ekipy? W zespole panuje zasada: Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. To świadczy o zgraniu drużyny i bardzo ułatwia pracę. Powiem szczerze, że czegoś takiego nie osiąga się z dnia na dzień, więc nie mam prawa przypisać sobie całej zasługi. Takie zachowania wykształcone zostały przed moim przyjściem, bowiem pracowali tu wspaniali poprzednicy: Jan Krzystyniak i Zbigniew Jąder. Nie ukrywam, że były i takie rzeczy, które trzeba było zmienić. Są elementy, które w sporcie profesjonalnym muszą odpowiednio wyglądać i pewne swoje prawa wprowadziłem. W Unii Leszno silna wydaje się kadra seniorów, ale z juniorami nie jest najlepiej. Sparingi rozegrane przed sezonem pokazały, że poza Robertem Kasprzakiem zawodnicy nie są w najlepszej formie... Młodzież ma dla mnie bardzo duże znaczenie. Mam zamiar oprzeć się na znakomitej grupie seniorów i na tej bazie zbudować równie silną ekipę juniorów. To nie będzie łatwe i wymagać będzie ciężkiej pracy, ale tego się nie boję. W Rybniku trenowałem grupę chłopaków, którzy w zeszłym roku stanowili czwartą siłę juniorów w Ekstraklasie. To była dla mnie wielka satysfakcja. Zmodyfikował pan formę przedsezonowych przygotowań, wybierając się z zawodnikami na dwa obozy. Czym to było podyktowane? Tego typu zgrupowania to najlepszy czas, jaki można spędzić z zawodnikami. Gdy przyszedłem do Leszna znałem już tych chłopców, ale jednych lepiej, a innych trochę gorzej. Na obozach byliśmy oddaleni od spraw rodzinnych, domowych. Można było skoncentrować się na pracy, porozmawiać. To pozwoliło mi ocenić wartość żużlowców. W składzie Unii zdecydował się pan na zestawienie Jarosława Hampela z Robertem Miśkowiakiem. Czy to pomoże temu drugiemu w poprawieniu skuteczności w stosunku do zeszłego roku? Liczę na to, że ich współpraca na torze da dobry efekt. Zawodnicy rozumieją się, już wcześniej jeździli razem, więc sądzę, że Jarek jest w stanie pomóc Robertowi. Lidera "Byków" - Leigh Adamsa - zestawia pan z młodzieżowcem. Australijczyk to doskonały zawodnik, ale rzadko czeka na młodych leszczynian. Czy nie lepiej byłoby w parze z juniorem wypuszczać kogoś, kto bardziej współpracuje na torze? Puszczam ich w parze z Adamsem, bo wiem, iż nakłady finansowe przeznaczone na sprzęt sprawiają, że powinno ich być stać na doścignięcie Australijczyka. On nie będzie nie wiadomo jak długo czekał. Będą musieli wyczuć moment. Z drugiej strony przy ich nienajlepszej postawie, gdy startują z Adamsem, nie tracę punktów. Początek sezonu przyniósł ze sobą wiele urazów. Unię poza kontuzją Sławomira Musielaka przykre wypadki na szczęście omijają. W poprzednich latach klub nie miał tego szczęścia... Pierwsze starty są najcięższe, więc należy się do nich jak najlepiej przygotować. W tym czasie zdarza się najwięcej urazów, bo zawodnicy nie są rozjeżdżeni. Gdy we wrześniu czy październiku wyjeżdża się w trudnych warunkach, nie jest to takie groźne, bo żużlowcy są w trakcie sezonu i nic ich nie zaskakuje. Natomiast teraz, gdy wcześniej trwała przez pół roku przerwa, łatwo nabawić się urazu. Rozmawiał: Konrad Chudziński