Tillinger stanąłby ością w gardle Kilka dni temu obecni działacze Polonii Bydgoszcz z prezesem Jerzym Kanclerzem na czele ogrzewali się w blasku złota DMP sprzed trzydziestu lat. Okrągłą rocznicę jednego z największych sukcesów klubu świętowano z wielką pompą i honorami. Zaproszono niemal całą drużynę, która wskoczyła wtedy na najwyższym stopień podium. Zabrakło nieżyjących już niestety Romana Matouska i Zdzisława Ruteckiego, a z niewyjaśnionych przyczyn do Bydgoszczy nie pofatygowali się m.in. Amerykanie - Sam Ermolenko i Rick Miller. Ze zdziwieniem odebrałem też brak na imprezie Jacka Golloba. Ale okej, może mieli już inne plany. W każdym razie pierwszy z "Jankesów" i starszy brat Tomka, to były konie pociągowe tamtego zespołu i szkoda, że nie uświetnili tego zacnego jubileuszu swoją obecnością. Kłuje w oczy brak zaproszeń dla kilku ojców tamtego osiągnięcia, którym z urzędu powinno wręczyć się ordery, a jednak stali wtedy trochę w cieniu lub nie pchali się na afisz. Nie mówię też o sobie, bo swoje pięć minut już miałem i generalnie od dawna omijam bankiety szerokim łukiem. Zresztą moja obecność paru osobom i tak stanęłaby tam ością w gardle więc po co mielibyśmy się nawzajem męczyć. Wiem, co zrobiłem, wiem, co osiągnąłem i nikt mi tych wspomnień nie zabierze. List gończy za grabarzem Inicjatywa obchodów tego wyjątkowego wydarzenia w historii Polonii wyszła od pana Ganszeja i była współorganizowana przez klub. Świetnie, że ktoś się za to zabrał, ale nie można zapominać o ludziach, którzy ponad trzy dekady wcześniej uratowali Polonię przed rychłym upadkiem. Niewiele bowiem brakowało, a zamiast zabawy jak na weselu i otwieranych szampanów z okazji tytułu, wysyłalibyśmy list gończy za człowiekiem, który zgasił na bydgoskim stadionie światło. Dlatego tak bardzo mnie bulwersuje fakt, że na liście gości nie było osób dzięki, którym ten żużel na Polonii przetrwał. A naprawdę był na skraju nędzy. Po transformacji, która dosięgła Polonię, zablokowano wszystkie klubowe konta. Gwoździem do trumny były zobowiązania wynikające m.in. z budowy basenu. Nie było opcji, żeby kasa wpływała do klubu, bo i tak lądowałaby w kieszeniach komorników. Trzeba było szybko działać, żeby uratować tonącego Titanica czyt. Polonię. W naszym położeniu ważna była każda godzina. Skrzyknęliśmy grupę zapaleńców i trochę na kolanie założyliśmy fundację Polonia Speedway, żeby wszystko prawnie się zgadzało. Nie było łatwo. Wiele nieprzychylnych osób kopało pod nami dołki, wprost "kibicowało", aby nam się nie udało. Mimo niesprzyjających okoliczności podpisano umowy notarialne z klubem i przejęto sekcję żużlową pod strzechy fundacji. Od tamtego momentu fundacja stała się formalnym właścicielem ośrodka, finansowała go i prowadziła we wszystkich rozgrywkach. Tych założycieli, którzy oddali zdrowie oraz finansowali klub z własnych środków, żeby go tylko postawić na nogi znalazłoby się kilkanaście, a na gali nie było nikogo! To ja tylko dodam, że funkcję prezesa piastował Bogdan Gorzycki, a na fotelu dyrektora zasiadał Włodzimierz Niemirski. Właśnie ci dwaj panowie zawarli kluczowe dla dalszych losów Polonii porozumienie. Okazało się, że ten żużel nie tylko nie umarł, ale jeszcze podłączony do respiratora cudownie wyzdrowiał, czego owocem było to niedawno hucznie oblewane złoto DMP 1992. I właśnie ci ludzie obok żużlowców powinni być głównymi bohaterami uroczystości, a niestety zostali pominięci. To jest po prostu przykre i nie mieści się w głowie.