Brakuje mi derbowej atmosfery sprzed lat. Teraz to już nie to samo. Nie czuję dawnego deszczyku emocji, atmosfery wojny, żużlowego święta. Kiedyś derby ziemi Kujawsko-Pomorskiej, czy Lubuskiej to był szał, coś wyjątkowego bez względu na to, gdzie się odbywały. Już tydzień przed meczem wśród kibiców obu zespołów trwał "wyścig zbrojeń". Pomysłowość fanów nie znała granic, żeby tylko dokopać rywalowi zza miedzy, żeby go ośmieszyć i poniżyć na oczach kilkunastotysięcznej widowni. Z zachowaniem odpowiednich proporcji wrzawa była taka, jakbyśmy znajdowali się na Stadionie Narodowym. Jeden mecz odbywał się na torze, a drugi na trybunach. Przyśpiewki, czasem wulgarne, to była normalka. Sympatyzujący z naszą drużyną często w nocy, dzień przed spotkaniem wieszali na pomniku Kopernika szaliki i flagi. Zdarzało się, że wynajmowali też samolot, który w porze zawodów przelatywał nad toruńskim torem wypuszczając jakieś akcesoria, albo transparent. Na torze lądowały butelki, zawodnicy dostawali serpentynami po kaskach. Nigdy jednak w trakcie wyścigu. Zawsze po przejechaniu linii mety. O derbowych potyczkach można było usłyszeć różne legendy. Gdy zasiadałem na fotelu prezesa Polonii Bydgoszcz, a piastowałem tę funkcję już na początku lat 80, tych ekscesów nie było dużo. Zdarzały się różne incydenty, ale bez przesady. Nigdy nie wyjeżdżałem ze stadionu "na sygnale" w towarzystwie eskorty policji. Były sytuacje, że na trasie kibice chowali się po rowach i rzucali kamieniami w auta na bydgoskich lub toruńskich "blachach". Choć w parkingu zawsze było gorąco, pomiędzy nami działaczami nie było złej krwi. Zresztą nie mogło być inaczej. Apator i Polonia w tamtym okresie to były firmy. Wszystkie oczy były wtedy zwrócone na Bydgoszcz i Toruń. Te mecze zawsze odznaczały się dużym ciężarem gatunkowym. Po wygranych derbach wypinaliśmy piersi do orderów. Chodziliśmy dumni jak pawie, a rano wykupywaliśmy cały nakład gazet, w których na okładce było zdjęcie z zawodów okraszone tytułem Polonia pany! Super wspomnienia. Szkoda, że to se ne vrati.