Panie Pedersen, czas kończyć Nicki Pedersen dochodzi powoli do siebie w szpitalu po potwornym karambolu, który rzucił się cieniem na niedzielny mecz w Grudziądzu. Zawodnik ma szereg poważnych obrażeń, podobnie jak uczestniczący w wypadku z Duńczykiem żużlowiec Fogo Unii - Piotr Pawlicki. O ile dla Pedersena sezon już się kończył, o tyle leszczynianin może mieć nadzieję, że wykuruje się na najważniejszą część rozgrywek. Jego złamane łopatki, to zdecydowanie mniejsze zło przy roztrzaskanej miednicy trzykrotnego mistrza świata. Przed Pedersenem żmudna rehabilitacja i przynajmniej pół roku bicia się z myślami, czy warto dalej ryzykować zdrowiem. Nicki nie jest już młodzieniaszkiem, w tym roku kończy czterdzieści pięć lat i choć rany goją się na nim jak na psie, bo wyjątkowo szybko dochodzi do pełni sprawności po urazach, to sam zawodnik od kilkunastu tygodni dostaje chyba wyraźne sygnały, że najwyższa pora zejść ze sceny. Zresztą Pedersen w duńskich mediach już przebąkuję, że musi się poważnie zastanowić nad swoją przyszłością. Bardzo dużo do powiedzenia będzie miała na pewno rodzina. Wiem, że to się tak fajnie decyduje za kogoś, ale moim zdaniem Nicki nie powinien wracać. W jego przypadku dalsze kuszenie losu nie ma najmniejszego sensu. I może to brutalnie wybrzmi, ale nie tacy kozacy kończyli na wózku inwalidzkim, bo poszli o jeden most za daleko. Niedawno przebite płuco w lidze duńskiej, to też nie była kontuzja a la obdarte kolano, nie wspominając o wcześniejszych urazach, które sukcesywnie się przez lata nawarstwiały. Obecność prywatnej fizjoterapeutki na różnych zawodach nie była dziełem przypadku. Nicki przypomina mi weterana wojennego. W jego ciele nie znajdziemy już raczej kości, która nie była uszkodzona, albo zespolona jakimś żelastwem. Nigdy go o ty nie pytałem, ale wydaje się, że parę razy mógł nawet zapiszczeć na bramkach na lotnisku. Do "dziesiątego" mu nie braknie On w żużlu osiągnął wszystko, jest zawodnikiem spełnionym. Do "dziesiątego" też mu nie braknie, bo ma za co żyć. Dorobił się na żużlu pokaźnego majątku więc stać go na to, żeby od jutra siąść sobie w przydomowym ogródku, otworzyć piwko i odcinać kupony od pięknej, naznaczonej sukcesami przygody z czarnym sportem. Trudno nie odnieść wrażenia, że Nicki płaci za grzechy nie tylko młodości. Wielu kolegom Pedersen nadepnął na odcisk. Duńczyk od zawsze jeździł agresywnie, nie przebierał w środkach, stwarzał zagrożenie, dlatego każdy, kto stawał z nim pod taśmą, nie raz i nie dwa dostawał małpiego rozumu, żeby mu dokopać. I ta właśnie jazda na granicy ryzyka często szła w parze z groźnymi i bolesnymi "dzwonami". Do tej pory zawsze się z nich wylizywał. Teraz głowy nie dam sobie uciąć, że się wykaraska. Ale to jest taki typ człowieka i zawodnika, że wcale nie będę zaskoczony jeśli jeszcze raz wróci i pokaże swoje oblicze niezniszczalnego bohatera, który będzie chciał odejść, ale na swoich warunkach, a nie kiedy spróbuje o tym zadecydować siła wyższa.